piątek, 11 października 2024

Mniemania i domniemywania

Gdy przez jakiś czas "byłam" z R., spieraliśmy się niekiedy o D. i jej męża.
On od razu wiedział, co czuje i myśli na ich temat, i nie wahał się nazywać tego po imieniu. Nie doświadczał moich skrupułów. Stwierdził, że mąż to "tendencyjny głupek", a i D. intelektem nie grzeszy.

Protestowałam wtedy, mówiąc, że może rzeczywiście nie jest mocno lotna (co do męża pełna zgoda, nieciekawy człowiek), ale ma inne zalety - jest życzliwa i serdeczna, miło i wesoło się z nią spędza czas. Tacy też chcą żyć - kwitowałam żartobliwie krytyczne uwagi.

W pewnym momencie przestało mi być już z nią tak miło, ale karciłam się za swoje odczucia, jak mitygowałam kiedyś R. W końcu jednak nie dałam rady już się mitygować i wyszło, jak wyszło - pisałam w niedawnych postach.

Walczyłam i ciągle jeszcze polemizuję ze swoim sumieniem, które nakazuje mi wyrozumiałość i łagodność wobec koleżanki, wobec słabszych. Wyrzucam sobie wywyższanie się nad innych, co miałam do zarzucenia R.
R. miał wieeelkie mniemanie o sobie!

Tak mocno męczy mnie ta sprawa, że zwierzyłam się siostrze. Siostra odparła na to, że unika porównywania się z innymi. Nawet jeśli ktoś niedomaga na jednym polu, na innym może mieć zasoby, których moglibyśmy tylko pozazdrościć. Racja!

D. na przykład śpiewa, występuje publicznie, potrafi nawiązywać relacje z innymi ; to ona wyciągnęła do mnie rękę w trudnym porozwodowym czasie i zaprosiła do siebie na wino, gdy jeszcze znałyśmy się tylko z widzenia. To umiejętność, której się chętnie od niej uczyłam i uczę.

Więc jak to jest? Znać i doceniać czyjeś zalety,  a jednocześnie nie móc ścierpieć wad? Wad, o których się wiedziało i które się do niedawna akceptowało. Dlaczego wreszcie zaczęły tak przeszkadzać?

Zadaję sobie i nie tylko sobie te pytania i powoli wyłaniają mi się odpowiedzi:

D. była świetną kumpelą i nieprawda, że nie łączyło nas głębsze porozumienie, bo odbyłyśmy wiele rozmów na głębiej nas obchodzące tematy. Zmieniło się jednak wiele okoliczności i zmieniłyśmy się obie. Ja szukałam swojej ścieżki, ona poszła swoją - w dwie różne strony. Ona w chorobie i wskutek rodzinnych kłopotów stała się trudna, ja też nie byłam oazą spokoju, obarczona swoimi problemami. Ona zrobiła się wiecznie niezadowolona, wciąż gadająca o tym samym, nadpobudliwa, a ja z kolei - niecierpliwa, wybuchowa i chyba nie mniej nadpobudliwa.

Nie wiem, czego jej trzeba najbardziej (może powinnam była zapytać?), ale mnie zdecydowanie teraz - spokoju i czasu dla siebie. Muszę powoli przywyknąć do aparatów słuchowych, "wymiany" zębów, zmian w pracy, bo też zaszło ich sporo. Już spokojniej, ale wciąż jeszcze "trawię" stratę Mamy. Gdy się sobie przyglądam, widzę, że psychicznie mnie to wszystko solidnie obeszło, było tego wiele w stosunkowo krótkim czasie.

Ten mój dwutygodniowy urlop w domu to błogosławieństwo.

Wracając jeszcze do stanowiska siostry, bo odeszłam od tego wątku - według niej, jeżeli z kimś ewidentnie nie po drodze, to trzeba posłuchać siebie i dać sobie spokój... dając go tym samym tej drugiej osobie. Nie oczekujmy, że ktoś będzie taki jak nasze widzimisię. A kryzys w relacji, jeśli ma przeminąć, to przeminie.

Nie zawsze zgadzam się z moją siostrą, ale jej zdrowe spojrzenie na wiele spraw cenię nie od dziś.

4 komentarze:

  1. Kluczową sprawą jest wg mnie to, że Ty się zmieniasz, a D. nie nadąża i tkwi w swojej bajce. Cóż, życie dzieli ludzi i niekoniecznie trzeba się trzymać kurczowo starych znajomości. Rozumiem Twoje rozterki, bo przeżywam podobne. Rozjechały mi się drogi z moją wieloletnią przyjaciółką i jest mi z tego powodu źle. Proces oddalania trwał kilka lat, ale wciąż miałam nadzieję, że będzie jak dawniej. Dziś już wiem, że nie będzie. Nie poznaję jej. Teraz z kimś takim bym się nie zaprzyjaźniła. Powodem rozdzwięku między nami nie stały się sprawy osobiste, raczej jej stosunek do świata i ludzi. Zwyczajnie nie mogłam już znieść jej malostkowości, zasciankowego myślenia i zaopatrzenia we własny pępek. Jestem wdzięczna za te prawie 40 lat przyjaźni, ale dłużej tego nie pociągnę. Twoja siostra ma rację, nie ma sensu na siłę utrzymywać relacji, która tak nas obciąża. Pozdrawiam 🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Przynudzam już z tą D. ale to mocne doświadczenie, którego wcześniej właściwie nie zaznałam, choć już trochę żyję na tym świecie.
    Już tak mam, że gdy mnie coś bardzo porusza, "międlę" to, póki nie wymiędlę do końca i nie poczuję, że wiem już wszystko, czego potrzebuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przynudzasz, porządkujesz emocje i ustalasz priorytety. Ja od kilku miesięcy staram się uporać ze sprawą przyjaciółki i nie jest mi lekko. Kiedyś się ułoży, ale potrzebny jest czas. 🙂

      Usuń
    2. W końcu wszystko się układa, ale ten proces nie jest łatwy, przyjemny też niekoniecznie.
      Czuję ulgę, gdy czytam, że nie ja jedna doświadczam takich trudności. Uspokaja się mój autokrytyk.

      Usuń