Trafił mi się nadprogramowy wypad na wieś. Bardzo ładnie położoną wieś, w bardzo piękny październikowy dzień.
Zmarł po bardzo długiej i dzielnej walce z chorobą ojciec koleżanki. Pożegnano go uroczyście, bo był to człowiek aktywny, obrotny, brał żywy udział w życiu swojej miejscowości, działał w Ochotniczej Straży Pożarnej, uprawiał sport, kiedy jeszcze miał zdrowie i czas. Strażacy w mundurach odprowadzili swojego kolegę w ostatnią drogę, wygłoszono przemówienie.
Koleżanka jak zawsze okazała mi sympatię i serdeczność. Stałam na uboczu i czekałam na R. i jego matkę, którzy wdali się w pogawędkę z krewnymi, a ona podeszła, wzięła mnie pod rękę i podprowadziła do grupki, przedstawiła - prosty, miły gest.
Chodzę na pogrzeby, w ten sposób wyrażam swoją solidarność z ludźmi, którzy nie są mi obojętni. Niestety, coraz więcej tych uroczystości. Kiedyś zdarzały się raz na kilka lat, a dziś - po kilka razy do roku.
Jutro do pracy (dziś wzięłam urlop) ; wracam z niechęcią, bo lubię swobodę. Ale niestety, nikt mi nie chce płacić za swobodę ;)
A R.? R. spływa po mnie jak woda po gęsi. I dobrze. Może pozostać moim znajomym, bo melodramatyczne palenie mostów to nie mój styl. Ale lepiej niech to nie będzie bliska znajomość ; dobrze jest, jak jest obecnie.
Widziałam jego aktualną panią i poczułam babską, małostkową satysfakcję: mam znacznie lepszą figurę! :)
Nie bądźmy jednak niesprawiedliwi i złośliwi: może pani jest zupełnie ok.
Jedną "przewagę" nade mną ma na pewno: chce z nim być, a ja już najszczerzej podziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz