sobota, 5 października 2024

Sobota

Bardzo mi jakoś tego roku po drodze z Panią Jesienią.

Jakoś mi tak introwertycznie, łagodnie, refleksyjnie. Jakoś tak - dyniowo, świeczkowo, ksiąkowo i domowo.
W dawnych moich zapiskach przewijał się motyw tej pory roku jako czegoś trudnego, co trzeba dzielnie przetrwać, przed czego wpływem trzeba się bronić. A tym razem myślę i czuję inaczej: z czym warto się zaprzyjaźnić.

Latem moje podwórko i wszystko wokół kipi życiem i uwielbiam to. Teraz pochowaliśmy się w mieszkaniach, widujemy się przelotnie, przypadkiem jak dziś, gdy sąsiadka zza ściany wyszła wytrzepać chodnik akurat, gdy ja wróciłam z miasta. Uwielbiam letnie pogaduszki do późnego wieczoru, wspólne, prawie jak u Myśliwskiego łuskanie fasoli przed naszym "trojakiem" (właśnie teraz wpadło mi do głowy to jakże trafne określenie mojego i sąsiadów domu), nawoływanie się przez otwarte okno.

 Ale czy latem mamy czas delektować się niezrównanym kolorem ognia zapalonej świeczki i sluchania jego trzasku w piecu? Czy to nie rozkosz czuć jak mieszkanie napełnia się niepowtarzalnym ciepłem mojego "kaflaka"? Czy kot nie mruczy najpiękniej właśnie w ten pozornie nieprzyjazny czas.

A ile "książków" na mnie czeka! Jakie morze aktywności do wyboru! Przecież wciąż jeszcze nie dokończyłam kursu korekty, przecież kiedyś kupiłam sobie druty i włóczkę wciąż bezczynnie leżące w szufladzie.

O dziwo, nie potrzebuję w tym roku uciekać przed jesienią i jestem wręcz zachwycona, ile daje możliwości.

...Mam jakoś ochotę, wzorem MONIKI pokrótce streścić swój dzień, choć jeszcze się nie zakończył. Chyba po to, by przez chwilę jeszcze "nicnierobić" :)

Póżno dzisiaj wstałam, po dziesiątej, a przecież obiecałam Mieciowi (imię w rzeczywistości inne) doglądnąć jego mieszkania. Mieszkanie Miecio wynajmuje "na doby", więc co kilka dni zmieniają się lokatorzy. Trzeba doglądać więc często mieszkania, zmieniać pościel, prać ręczniki, czasem po prostu posprzątać. Ostatnio umyłam tam okna, bo kolega od kilku lat mieszka daleko, w innym mieście i trudno mu co chwilę przyjeżdżać. Na razie odbywa się to na zasadzie "przysługa za przyslugę", bo dostałam kiedyś od niego za darmo kilka rzeczy (prowadził przez kilka lat sklep ze sprzętem domowym), ale zasugerowano mi też gratyfikację finansową w przyszłości. O dziwo, ja, która nienawidzę sprzątania, z radością przyslużyłam się Mieciowi. Dziś tylko tam wpadłam w drobnej, zapomnianej wczoraj sprawie.
Potem na moim nieocenionym rowerze popędziłam do biblioteki, w której pracuję, choć obiecywałam sobie nie przestąpić jej progu w czasie urlopu. Syn mnie jednak prosił o wydrukowanie etykiety niezbędnej do wysłania przesyłki przez paczkomat. Syn sprzedaje niepotrzebne już podręczniki i ubrania, zarabiając sobie co nieco na swoje potrzeby, ale że wyjechał na weekend, trochę mu najego prośbę pomagam.

Po tych najważniejszych sprawach zdecydowałam zrobić coś dla siebie i zajrzeć do szmateksu, bo mi się ostatnio zamarzyły spodnie bojówki - takie traperskie, dla włóczykija :) - oraz wielkie swetrzysko podobne to tego, które niedawno upamiętniłam w swoim POŚCIE. Niestety, ani jednego, ani drugiego nie udało mi się wyszperać, a na niezaplanowane zachcianki obiecałam samej sobie się nie kusić, choćby kosztowały grosze.

Takie niby nic, szybki wypad do miasta, a zrobiło się późno i ambitne plany obiadowe straciły sens. Wpadłam po drodze do rybnego i jak zobaczyłam lekko solone śledzie, to oczywiście musiałam je kupić. Uwielbiam takie nieprzyprawione, bez octu i tym podobnych strasznych rzeczy ;) Do śledzi dokupiłam kaszę kuskus, a w domu czekały duszone buraczki z poprzedniego obiadu. Obiad był szybki i - myślę - dosyć wartościowy.

Po obiedzie kawka, kolejny fragment interesującej "Astrid. Opowieść o Astrid Lingdren" Susanne Lieder i blogowa przyjemność. A czas mija...

Jest już godzina 16:07, jak informuje mój chromebook. Idę przeprosić się z prozą codzienności. Czekają mnie jeszcze zakupy spożywcze na jutrzejszy dzień (oj, boli! już mi się nie chce z domu wyłazić), wysłanie synowej paczki, jakieś pranie i sprzątanie.

Moja siostra powiedziała przedwczoraj: "Gdyby doba była dłuższa, to też bym czas wypełniła". Całkowicie się z nią zgadzam!

6 komentarzy:

  1. Lubię jesień za to, że jest tak bardzo różnorodna, że tak po mistrzowsku miesza piękno z brzydotą. W jesieni jest pełnia życia i jesienne szarugi tego nie zmieniają. Deszcz bębni o parapet, a my pod kocykiem, z książką i herbatą. Nosz Pani kochana, to jak uchylony do nieba lufcik. Fajnie, że potrafisz się cieszyć codziennością, bo to najpewniejsze źródło radości. Pozdrawiam serdecznie. 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się: niezawodne źródło.
      Kiedyś wdawałam się w dyskusje na pewnym forum takich singli z odzysku jak ja. Koleżanka na tym forum stwierdziła, że to, czym się zachwycam, to zwykłe pierdoły tworzące codzienność.
      Toć przecież właśnie codzienność chcę przeżywać jak najlepiej :) Odświętne emocje są oczywiste i łatwe, ale niezbyt częste.

      Usuń
  2. Kiedyś byłam wkurzona, kiedy zaczynała się w moim życiu rutyna i taka właśnie codzienność. Teraz bardzo się tą codziennością zwyczajną cieszę. Cieszą mnie codzienne rytuały, powtarzalność. To daje mi poczucie bezpieczeństwa.
    A jesień to czas wyciszenia. Lubię jesień, każdą jesień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię codzienność, świadomie zwracam uwagę na jej uroki, a pomogli mi w tym inni, na przykład koleżanka, którą uważam za mądrą osobę, a która powiedziała, że młodzież bardzo nie docenia zwykłego, prostego, nudnego na pozór życia. Dała mi tym do myślenia.
      Potem, gdy nastał w moim życiu trudny czas - rozstanie, rozłąka z synem, wręcz uczepiłam się najmniejszych powodów do zachwytu, radości, docenienia tego, co mam. A jeszcze potem... bardzo mi się to spodobało :)
      A teraz chyba zaliczam kolejny etap, gdy zupełnie już mi nie przeszkadza pozostawanie ze swoimi myślami. Wręcz poszukuję po temu okazji.
      Dzisiaj jest mi błogo i szczęśliwie, aż postanowiłam to uczcić grzańcem z czerwonego wina, choć alkoholu unikam z powodów oczywistych oraz ze względu na stan zdrowia i zażywane leki. Ale dziś sączę grzańca - Twoje zdrowie :)
      I wszystkich życzliwych blogowiczów.

      Usuń
  3. Nadrabiam Twojego bloga i dzięki Tobie odkryłam, że jest biografia Astrid :) Już nawet napisałam do mojej ulubionej bibliotekarki i mam nadzieję, że przy najbliższej dostawie zamówi i tę :) Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, witaj :)
      Dużo ostatnio piszę, mam więcej czasu na urlopie.
      Książkę bardzo dobrze się czytało.
      Oby pani bibliotekarka nie zawiodła :)

      Usuń