środa, 30 października 2024

Terapia spacerem i jej zbawienne skutki

 Uskarżam się na brak energii, szukam rad na to i czytam na ten temat.

Wszędzie, ale to wszędzie powtarza się jak mantra: ruch! najlepiej na świeżym powietrzu.

A ze mnie trochę leniuch. Z pracy do domu mam niedaleko, może dziesięć minut marszu i jak już zamknę za sobą drzwi mieszkania, nie bardzo chce mi się wychodzić. Zjem obiad, potem zwykle zarządzam chwilę odpoczynku, następnie jakieś obowiązki - i wieczór. Jeśli mam energię, popołudnie i wieczór spędzam satysfakcjonująco, ale często łapię tego swojego lenia, odkładam, co się da z różnych prac i planów na później i tak wpadam w marazm i jeszcze większe rozleniwienie.

To podobno błędne koło: brak ruchu rodzi deficyt energii, ten znów rodzi niechęć do ruszania się itd.

Dobrze jest też chwytać dzień - niemal dosłownie, bo korzystać z dziennego światła.

Mam to szczęście, że pracuję siedem godzin dziennie, korzystając z przywilejów osoby niepełnosprawnej. Wychodzę z pracy o piętnastej czyli nawet zimą za dnia. Postanowiłam zmienić więc dzisiaj swoje przyzwyczajenia i nie wróciłam wprost do domu. Wybrałam okrężną drogę, wpadło mi do głowy zahaczyć przy okazji o Biedronkę i załatwić codzienne sprawunki, co zwykle robię wieczorami.

W domu dziś obiad był zaimprowizowany na poczekaniu, bo zostało sporo makaronu z wczoraj, a to, co mieliśmy jeść dzisiaj, zjemy jutro. Zaoszczędziłam zatem czasu. Wykorzystałam tę nadwyżkę na to, co lubię - pisanie bloga oraz pogawędki z synem. Zostałam zapędzona do rozwiązywania zadań matematycznych przez niebawem już maturzystę. Syn skwitował moje wysiłki z wyższością: "Mama, masz FUNDAMENTALNE braki :)

To był dobry, relaksujący dzień. Trzeba powtarzać te "popracowe" spacery i sprawdzić, czy na dłuższą metę też będą tak pozytywnie skutkować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz