Nie ukrywam: zaciekawiona jestem sobą i dlatego może za dużo (jak dla kogo), zbyt "upierdliwie" piszę o sobie, o przemyśleniach i "Amerykach", które odkrywam o sobie, życiu, ludziach. Zawsze tak miałam, że lubiłam pogrzebać we własnej duszy, a im bardziej jestem świadoma, doświadczona i doedukowana, tym bardziej ta podróż w głąb jest fascynująca.
Od dziecka, niestety, wciąż dawano mi do zrozumienia, że coś ze mną nie tak, że powinnam być inna. Nie miałam pojęcia, jak bardzo to może zapaść w duszę, w umysł. Jak bardzo to daje o sobie znać w codziennych sytuacjach. Rosłam w przekonaniu, że powinnam inaczej, lepiej, więcej. Rosłam też w buncie, bo część wymagań naprawdę mnie przerastała i - jak odkryłam dużo później - przeniosłam to poczucie na inne obszary życia. Byłam chyba wrażliwym dzieckiem - tak wnioskuję z różnych wspomnień, więc i piętno jest tym silniejsze. Moja ciocia, z którą mam możliwość i szczęście rozmawiać od serca, stwierdziła, że jako najstarsza z rodzeństwa przeżyłam najwięcej traum, najwięcej pamiętam, dlatego mam więcej kłopotów ze sobą niż oni.
Na marginesie - kłopotów??? A może wglądów, świadomości, wiedzy?
Miałam dużo obciążeń, ale już daruję sobie ich opisywanie, bo nieraz o tym wspominałam.
Najsilniej dały o sobie znać w małżeństwie, bo podobno związek jest istnym papierkiem lakmusowym dla takich spraw. Tu również pominę zawiłe opisy (może innym razem, jeśli mnie najdzie potrzeba) i to właśnie ten związek - porażka skłonił mnie do poszukiwań, które z czasem przebiegały coraz mniej po omacku. "Zaliczyłam" po drodze świetną panią psycholog, która rzuciła sporo światła na tę moją drogę, a potem, już po rozstaniu, zaczęłam samodzielnie poszukiwać odpowiedzi na swoje pytania.
Zaczęło się od banału, próby wypełnienia pustki po związku i poradzenia sobie z tym, a potem, jak to w internecie, odnajdywałam nowe i coraz to nowe treści. Przypadkiem i celowo odnajdowałam odpowiedzi, wskazówki, tropy.
Rosła we mnie potrzeba, aby nie tylko wiedzieć, ale i poprawić jakość swojego życia. Nie byłam zadowolona ze swojego sposobu funkcjonowania, z wiecznego zmęczenia, odkładania na później zadań, piętrzących się zaległości. Z tego, że miałam marzenia, pragnienia - a na przeszkodzie wciąż stawały takie uprzykrzone przyziemne sprawy.
Powoli odnalazłam pomoc i wsparcie właściwych osób. Wychodzę z różnych problemów, choć jest to proces powolny i często budzący zniecierpliwienie. Mam już jednak więcej życzliwości dla siebie, co traktuję jako sukces. Różne niepowodzenia jestem już w stanie traktować nie jako powód do karania i besztania siebie, ale naukę.
Właśnie wczoraj "dałam plamę". Zamiast, według dawnych przyzwyczajeń, wściekać się na siebie i rzeczywistość, przyjrzałam się wszystkiemu, co mnie do tej sytuacji doprowadziło. Zauważyłam, jak bardzo ten schemat powtarzam i jakie to ma skutki. Nie dałam się złym, pozbawiającym energii myślom.
Myślę, a raczej pomyślałam właśnie teraz, pisząc, że wielki sens ma odebranie tak wielkiego znaczenia temu, co nas ściąga w dół zamiast budować.
Przypomina mi się, jak sama mawiałam synkowi: jedynka w szkole to nie kara, lecz ważna informacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz