Pod tym fragmentem "Kwiatów polskich" Tuwima podpisuję się oburącz, a gdybym umiała, to nawet wszystkimi czterema kończynami.
Zawsze było to dla mnie oczywiste, że o moim stosunku do innych decydują ich indywidualne cechy, moralność, osobowość. Absurdem jest szufladkowanie, umowne podziały, ocenianie zbiorowości na podstawie poczynań niechlubnej jej części.
Na pewno wpływają na nas szersze konteksty, przekazy kulturowe, historyczne itd., ale to tylko część prawdy o każdym z nas. No i na każdego wpływają inaczej.
Uważam się za indywidualistkę.
Stronię od polityki, bo nie "widzi" ona człowieka w obywatelu. Upraszcza, a jednocześnie komplikuje sprawy, nie jest empatyczna, wrażliwa, a pod płaszczykiem idei ukrywa zupełnie przyziemne pobudki - pragnienie władzy, chciwość, wygórowane ambicje. Gdzieś wyczytałam, była to chyba sentencja Napoleona Bonaparte, że największą siłą rządzącą światem jest fantazja - o tak! Gdzie indziej przeczytałam, że wielkie poczynania rodzą się gdzieś w dziecięcym pokoju - o tak!
Nie jest tajemnicą, że Hitler czy Stalin mieli trudne dzieciństwo i potrzebowali to sobie zrekompensować. Od takich rzeczy się zaczyna... a potem mamy wojny, afery... a potem recytujemy wierszyki na szkolnych akademiach... brrr!
Nie przepadam za tzw. patriotyzmem - tym czysto zewnętrznym, nadętym i pełnym pozorów.
Dla mnie patriotyzm to zwykła, nudna wręcz przyzwoitość, uczciwość, wywiązywanie się ze swoich obowiązków.
Gdyby każdy tego przestrzegał - czy patriotyzm w ogóle byłby potrzebny?
Czy naprawdę muszę być przypisana miejscu, językowi itd.? Lubię swoje miejsce na ziemi, kocham język, którym mówię od urodzenia - ale czuję się obywatelką świata, a nawet wszechświata.
Może moje rozmyślania są chaotyczne, bezładne, nie zawsze łatwo ubrać je w słowa. Nie jestem też osobą "politycznie wyrobioną". Piszę jednak poruszona tym, co zobaczyłam... na Facebooku.
Koleżanka zaangażowała się w lokalną politykę, działa też w miejscowej radzie parafialnej. Kobieta w gruncie rzeczy sympatyczna, więc się nie odzywałam, nie komentowałam "wrzuconego" przez nią zdjęcia. A zdjęcie przestawiało jakiś fragment Lwowa, na którym to tle dużymi, wyraźnymi literami napisane było, że Lwów ileś tam wieków dłużej był własnością Polski i że Ukraińcy powinni o tym pamiętać.
No, kurrrde, zdenerwowalam się!
Kiedy skończymy z tą narracją: moje, twoje, więcej, mniej? Kiedy przestaniemy się segregować, nie pamiętając już nawet czasem, o co szło?
Było jak było, ale w ten sposób nigdy nie dojdziemy do zgody, za chwilę wybuchnie jakaś kolejna wojna. Czy nie lepiej zostawić to w spokoju? Mamy przecież otwarte granice, każdy może sobie do tego Lwowa pojechać, a nawet w nim zamieszkać. O ile wiem, nie zabrania się tam jeszcze mówienia we własnych językach, pielęgnowania własnych tradycji. Czy nie można współistnieć bez antagonizmów? Po prostu żyć?
Historia pokazała, że współistniały obok siebie różne nacje, dopóki nie przyszedł jakiś idiota i nie namieszał ludziom w głowach. A ludzie lubią, gdy ktoś za nich myśli...
Eeeeech...
Ale może ja głupia jestem i naiwna? Wymięknę w pierwszej lepszej dyskusji, ale głęboko czuję to, co napisałam.
Pisząc o tym tym, że można do Lwowa pojechać miałam na myśli normalny czas bez wojny - to chyba oczywiste.
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia na temat patriotyzmu, bardziej mnie ruszają lokalne ojczyzny, niż wielkie płaszczyzny, że tak zrymuję.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony polityką się interesuję i lubię o niej rozmawiać (ale nie mogłabym być polityczką, nigdy przenigdy).
Z trzeciej strony powiedziałabym, że rozumiem sentyment do Lwowa ludzi, którzy stamtąd wyjechali, uciekli (byleby mi nie kłamali o "dobrach", które tam zostawili, wiadomo, że 90% to byli biedacy, że aż piszczy). Ale ich już nie ma. Natomiast pseudosentyment ludzi urodzonych po wojnie to zwykłe umysłowe lenistwo (jeśli nie głupota), hasełko faszyzujące, łkanie osoby, która nie jest zadowolona ze swojego życia. Stękanie 50-latków o tym, że "Wołyń pamiętają" to brzydka laurka dla ich rodziców, którzy pewnie byli w fatalnej formie psychicznej, albo obiecywali wszystkim "będę dla was dobry, będzie się nam żyło jak w maśle, ale jak wrócimy do Lwowa, teraz jeszcze nie, teraz będę dalej k*tasem/c*pą".
Coś w tym jest, Moniko. Sentymenty rozumiem, ale niech nie idą w pielęgnowanie nienawiści, bo do czego to prowadzi?
UsuńCzęsto słyszę: "pamiętajmy". No, dobrze, pamiętajmy, ale nie taplajmy się bez końca we wzajemnych pretensjach. Niektórym pamięć myli się z pamiętliwością.
A propos Wołynia, pochodziła stamtąd, i to od pokoleń, matka mojego ojca. W internecie odnalazłam stare metryki parafialne z tych terenów i "dokopałam się" danych z pierwszej połowy XIX wieku. To była niesamowita podróż w przeszłość.
UsuńPozdrawiam.