No, dobra, zaraz ruszę szanowny zadek z kanapy, ale jeszcze coś napiszę...
W marcu miną trzy lata od śmierci Mamy. Nie mogę uwierzyć...
Nie zawalił mi się świat, nie chodzę zrozpaczona i załamana, ale odczuwam brak. Wspomnienia wracają przy byle okazji, zdarza się przelotny, ale mocny bunt, ból.
Bo to niesprawiedliwe!
Ktoś gdzieś napisał o swoich dziewięćdziesięcioletnich rodzicach, nad którymi opieka bywa trudna, męcząca i ciężka. Moi rodzice nie zdążyli się zestarzeć. Nieraz myślę, że załatwili sprawę swojego umierania tak, jak żyli: konkretnie - krótko i na temat.
Zabrał mi los całe obszary, jakie przeżywają dorosłe dzieci swoich rodziców: różnice poglądów, oceny i wartości, stopniową zamianę ról, gdy to rodzice zaczynają być naszymi podopiecznymi. Nie wiem, czy dobrze to, czy źle dla nas, dzieci i dla nich.
Któraś koleżanka skarżyła się, że ojciec się jej czepia, inna narzeka, że starzejący się tata ma pomysły nie z tej ziemi... To wszystko mnie ominęło.
Inna koleżanka napisała, że tak jej żal, że nie doczekała etapu, gdy mama jest jak ukochane dziecko, które otacza się troską i miłością, że tak bardzo chciałaby mieć ją blisko... a ja nie wiem, czy to "właściwe" myślenie, czy takie oczekiwania nie są naszym egoizmem, zachcianką. Bo przecież wiąże się to z fizycznym cierpieniem tejże osoby.
Moja Mama miała okrutną śmierć, którą złagodziliśmy, jak się dało. W hospicjum zabezpieczono ją podobno przed bólem. Nie zauważyłam jego oznak, ale to nie znaczy, że Mama nie cierpiała. Wymiotowała prawie bez przerwy, żywiona była pozajelitowo, przeraźliwie schudła, coś mi napomknęła o odleżynie... Gdy zmarła, stwierdziłam, że ma już, biedna, spokój.
Może już Jej lepiej. Może tak właśnie miało być, jak jest. Kolejna z moich licznych koleżanek mawia: "Co zrobisz, jak nic nie zrobisz?".
Czegokolwiek byśmy chcieli - nie nasze to rządy i wcale nie jest pewne, że to właśnie byłoby lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz