piątek, 22 listopada 2024

Facebookowa agresja

Facebook strasznie schamiał.
Dawniej lubiłam tam zajrzeć, poczytać, popisać. Sporo z niego korzystałam, zawdzięczam mu na przykład spotkanie tak bardzo mi potrzebnych i pomocnych osób jak Pati Garg czy Ania Bajorek-Dołba. Częściowo tam odbywało się moje życie towarzyskie.
Od pewnego czasu, a szczególnie chyba odkąd zaczęła upowszechniać się tzw. sztuczna inteligencja, obserwuję zalew tandety, bzdur, miałkości i wspomnianego chamstwa.

A ostatnio nawet poczułam się zagrożona - na szczęście strach miał wielkie oczy.

Przeczytałam książkę o tym, jak traktowani są uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej. Dzieją się tam rzeczy niezgodne z prawem, a nam media wmawiają fałszywy obraz rzeczywistości. Wprawdzie pewien mój znajomy, były policjant ze wschodniego województwa twierdzi, że i ta druga strona medalu nie jest taka, na jaką wygląda. i ja również zdaję sobie sprawę, że oceny i przedstawianie rzeczywistości bywają różne, niekoniecznie obiektywne. Jednakże "Jezus umarł w Polsce" Mikołaja Grynberga ogromnie mnie poruszył i sprawił, że gdy ujrzałam na Fb petycję Amnesty International o godne traktowanie imigrantów - nie namyślając się wiele, podpisalam ją.

Jestem świadoma, że petycja nie musiała być prawdziwa, ale stwierdziłam: a nuż...

Długo nie czekałam na reakcję innych ; zostałam zwyzywana od głupich bab, pomstowano na mnie, żebym wzięła sobie "ciapatego" do swojego domu i zobaczyła, czym to pachnie (hola, hola! nad przygarnięciem obcego rodaka też solidnie bym się zastanowiła, bo przyznać ludziom prawo do bycia ludźmi, nie oznacza naiwności)... Mój agresor przespacerował się po moim profilu, za każdym razem pod innym nazwiskiem (podejrzewam, że była to ta sama osoba), wyśmiał zdjęcia, stwierdził, że jestem tak brzydka, że aż żal patrzeć i zapytał, kto mi to zrobił - rozbawiając mnie tym niepomiernie.

Tym wszystkim nie przejęłabym się, ale zaczęła mi w pewnym momencie pracować wyobraźnia... A może to jakiś psychopata, przestępca... Przyznaję, zjeżyły mi się włosy na głowie.

Na szczęście po dwóch dniach napastnikowi się znudziło.
Koleżanka stwierdziła, ze być może to ktoś z reala, kto mnie zna, a nie miał odwagi zaatakować wprost. Niewykluczone.
Udało mu się, tak czy owak, trochę mnie przestraszyć.

Zarządziłam trzymanie gęby na kłódkę i czterokrotne zastanowienie się, czy warto cokolwiek pisać wszem i wobec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz