Nie wiem, czy zaliczam się do szczególnie wrażliwych, wydaje mi się że znam sporo osób bardziej w tej kwestii zaawansowanych. Faktem jest jednak, że nieraz długo "trawię" sprawy, nad którymi inni już dawno przeszli do porządku dziennego.
Wlazła mi odrobinę do głowy ta ostatnio rozmowa o chorobach i umieraniu.
Zastanawia mnie... czy czasem tego tematu nie unika się... ze strachu? Strachu niekoniecznie uświadomionego.
Z moją siostrą nie rozmawia się o Mamie. Nie wspomina, chociaż wiem, pamiętam, jak mocno przeżywała Jej odchodzenie. Ostatniego zdjęcia Mamy, mój szwagier, który je widział, nie pozwolił pokazać swojej żonie, chcąc ją chronić, bo Mama na tym zdjęciu nie wyglądała pięknie ani przyjemnie. Bratu jednak, jak mi powiedział, coś kazało sięgnąć po telefon i utrwalić jej wizerunek. Nie wiedział jeszcze, że widzi Ją po raz ostatni. Widział Ją jako ostatni z Jej dzieci. Opowiadał potem, jak ciężko oddychała, chwytała go mocno za rękę. "Gdybym wiedział, że to już koniec, zadzwoniłbym do pracy, że się spóźnię" - żałował potem. Mama zmarła wkrótce po jego wyjściu z hospicjum (pandemia była, odwiedziny mieliśmy ograniczone, wynegocjowane i wyżebrane).
Brat coś jednak napomknął, a siostra zupełnie zamknęła temat.
Każdy radzi sobie z emocjami po swojemu - a może jej przez to jeszcze trudniej?
Siostra jest bardzo z charakteru podobna do Mamy: konkretna, nie dzieląca włosa na czworo, nie przepadająca za jakimś gadaniem o uczuciach, chociaż czasami w jej zachowaniach przebijała się wielka wrażliwość. Może to rodzaj obrony?
Druga siostra jest bardziej otwarta i z nią mogę swobodniej o tym wszystkim mówić. Mogę też z przyjaciółką, którą nazywam siostrą z wyboru.
Dobrze, że mogę.
Ale jest czasami bariera nawet między ludźmi najbliższymi pokrewieństwem.
Ameryki pewnie nie odkrywam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz