Przeczytałam post na blogu Wodnikowej Panny i odezwała się moja wrodzona przekora.
Mowa była o minimalizmie i pozbywaniu się rzeczy.
Jest to trend, który mnie... poniekąd wkurza. Bo ja, proszę państwa, minimalizm pojmuję po swojemu.
Czy nie lepiej, zamiast wyrzucać, po prostu mniej nabywać?
Dlaczego jakiś przemądrzały poradnik ma mi dyktować, co potrzebne, a co niepotrzebne, by zrobić przestrzeń na nowe i ruszyć z miejsca.
A może ja, kurrrrde, nie chcę nic zwalniać i nigdzie ruszać, hę?
Może chcę pamiętać dawne chwile, również te trudniejsze, bo i one mnie budowały, bo były autentyczne, bo bez nich (i bez żadnej w ogóle) to nie byłabym ja?
...Uwielbiam sklepy z wyposażeniem domowym, śliczną porcelaną, zachwycającymi firankami itd. - ale najczęściej wystarcza mi zachwyt, dochodzę do wniosku, że nie potrzebuję tych rzeczy. Gdzie miałabym to na moich trzydziestu metrach przechowywać? Komu by się chciało przemywać kilka razy do doku te niekończące się kieliszki, pucharki, "rodowe srebra"? Dziś przecież można urządzić przyjęcie w lokalu albo wypożyczyć naczynia na imprezę. A ileż takich przyjęć miałam okazję urządzić w życiu? Zero! Moi znajomi, których goszczę, nie marudzą, że każdy kubek mam "z innej parafii", wino pili z literatek i jakoś nikomu się krzywda nie stała. Nie przepadam za oficjałkami, mogę na nich gościć, ale na litość boską, nie każcie mi tego samej organizować! Nie potrafiłabym urządzić poważnego przyjęcia, nie mam doświadczenia. Trochę się boję, czy nie stanę kiedyś przed taką koniecznością, gdy ożeni się syn... a może wybierze sobie taką abnegatkę jak jego matka? ;) Moja aktualna "synowa" to niezależna dziewczyna, która nawet na swoją studniówkę nie poszła, oświadczając, że jest aspołeczna.
To, co jednak nabywam, jest dla mnie ważne. Musi mi się podobać, wywoływać emocje. Moje przedmioty nie są tylko przedmiotami, każdy coś opowiada, pamiętam okoliczności ich nabycia, pamiętam emocje. Są wśród nich rzeczy dla niektórych może zupełnie absurdalne, jak nieużywane krawaty mojego zmarłego Taty, pluszowy miś, którego włożyła do łóżeczna mojemu synkowi-noworodkowi jego kuzynka i którego trzymał w rękach w ostatnich dniach życia jego ojciec (ten misiek miał być śladem naszej wizyty w szpitalu, bo były mąż był już półprzytomny i pytał, czemu syn go nie odwiedza). Drugi misiek leży w skrzyni kanapy, ale będzie w domu, póki jestem ja, bo jest po prostu bardzo ładny i przyniesiony kiedyś mojemu dziecku przez moje koleżanki. Może kiedyś podaruję go jakiemuś wnukowi? Przechowuję otrzymane listy, które się kiedyś pisało odręcznie i choć do nich nie wracam, czekają w piwnicy na chwilę nostalgii. Są w niej czasopisma z dawnych lat: "Płomyk", "Jestem", "Filipinka" i "Luz", są kolekcjonowane przez Mamę "Poradniki Domowe", kiedyś świetne, ambitne i pełne ciepła pismo. Za Chiny nie dam wyrzucić, chociaż nie mam zanadto czasu, by do nich wracać. Ale je lubię po prostu.
Mam się pozbyć części siebie? A figę!
Czy nie za wielu "mędrców" próbuje nam dyktować, jak żyć?
A ja cenie (i tu zgrabnie przejdę do tytułowych synchroniczności po przydługim wątku o wyrzucaniu i gromadzeniu) Pati Garg, bo ona uczy, by podążać za swoją prawdą i własnymi potrzebami.
Właśnie dziś wysłuchałam lekcji o pragnieniach własnego serca, rozpoznawaniu ich i niemyleniu z tym, co wynika z chęci sprostania cudzym oczekiwaniom.
Stwierdziłam, że spotkała mnie synchroniczność, pojęcie, które również poznałam dzięki Pati.
Synchroniczności to zastanawiające, rezonujące z nami, pozornie niezależne od siebie zbiegi okoliczności, których doświadczamy pod wpływem tego, co dzieje się w naszym życiu. Dużo w tym intuicji, wyostrzonej uważności, naszych interpretacji i skojarzeń.
Basia napisała mi pod ostatnim postem, jak sobie radzi w chwilach gorszego nastroju i samopoczucia. Bardzo to do mnie przemówiło, wręcz olśniło prostotą i trafnością. Był to prawdziwy wgląd we mnie samą i rozpoznanie. Dotarło do mnie, jak bardzo potrzeba mi zwykłego odpuszczenia, bardziej wspierających wyborów, pozwalania sobie na relaks i odpoczynek.
Słuchając dziś Pati, nagle poczułam, że już wiem, czego pragnie moje serce. Pragnie relaksu, odpoczynku, przyjemności - a to wszystko po to, by przestać wreszcie żyć w permanentnym trybie przetrwania. Idealnie połączył mi się ten wgląd z tym, co uświadomiła mi Basia.
Nie marzę o wielkiej miłości, o podróży do Indii, domku z ogródkiem. Pragnę najbardziej na świecie żyć w rozluźnieniu, odprężeniu i pogodzie ducha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz