niedziela, 6 października 2024

Pieniądze i ja

 Brrrr!

Czas rozpalić piec! Zwlekałam z tym długo, bo i pracy to wymaga, i szkoda opału, póki jeszcze można się poratować dodatkowym swetrem. Jednakże granica komfortu została przekroczona i męczyć się nie zamierzam. Precz z zimnymi łapami i stopami! Choroba zafundowała mi kłopoty z krążeniem, więc trzeba o siebie zadbać.

Ale to za chwilę, na razie wyleguję się jeszcze w ciepłym łóżeczku, oddając się ulubionym zajęciom.
"Astrid..." przeczytana. Z całym przekonaniem zachęcam do sięgnięcia po tę inspirującą biografię. Właśnie za inspiracje lubię dobre biografie. Oraz za autentyczność - to ona najbardziej mnie do lektur przyciąga - nawet jeśli książka opiera się na fikcji, niech będzie wiarygodna i przekonująca. Jakoś nie przepadam za cukierkowymi czytadełkami pisanymi wyłącznie ku miłej rozrywce. Chociaż zawsze twierdzę, że nawet z morza bzdur można wyłowić coś cennego i mądrego, w głupiej skądinąd książce natrafić na myśl, której właśnie potrzebujemy.
Teraz chyba wezmę się za "Gdyby zamilkły kobiety" Krystyny Kofty, którą podprowadziłam jeszcze nie zewidencjonowaną z mojej biblioteki.

Wysłuchałam tzw. webinaru Sylwii Kocoń, jednej z moich ulubionych specjalistek od osobistego rozwoju. Pełno dziś przeróżnych "guru", psychologów, nauczycieli, jeden przez drugiego promują się na Facebooku, ale nie każdy do mnie trafia, od niektórych wręcz mnie odrzuca. Wiem, że nie brak też pseudoekspertów i rozmaitych szarlatanów. Trudno też nie oszaleć z nadmiaru "szczęścia", więc trzymam się dwóch ulubionych pań: Pati Garg (kocham! ;) ) oraz właśnie Sylwii.

Sylwia mówiła dziś o pieniądzach: dlaczego miewamy z nimi kłopoty i jak pozwalać sobie na większą obfitość finansową. Było to interesujące - muszę przyznać - i dające do myślenia.

Mnie się "wycieki" finansowe nie zdarzają. Nie rozumiem kłopotów z niekontrolowanymi wydatkami, bo nawet jeśli pozwalam sobie na typowe zachcianki, decyduję o tym świadomie (co nie znaczy, że nigdy-przenigdy nie kupiłam czegoś głupio i bez sensu). Natomiast zaskoczeniem w dorosłym życiu był dla mnie fakt, że - kurczę! - wystarcza mi na wszystko, czego potrzebuję.
Aczkolwiek fakt - nie potrzebuję zbyt wiele. Nie przeszkadza mi, na przykład, że prawie cała moja garderoba to ciuchy używane (tu się uderzę w pierś wydatną: trochę tego za dużo). Nie przeszkadza mi, że nie bywam co roku za granicą, bo "można być w kropli wody światów odkrywcą" (Józef Baran) oraz "wędrując dookoła świata, przeoczyć wszytko" (J. Baran). Nie kupuję ton kosmetyków, bo nigdy nie przepadałam za makijażem (zawracanie gitary :) ) itd.

Widzę wyraźnie, jak wiele zależy od wyboru, decyzji. Widzę, bez jak wielu rzeczy naprawdę spokojnie i bez krzywdy dla siebie możemy się obejść. Widzę, jakim nadmiarem wypełniamy życie.

Widzę wreszcie, ile przekonań na temat pieniędzy tkwi w naszych głowach!

Latami przekonana byłam, że mam bardzo małe finanse. Były czasy, że bałam się - ot, tak - pozwolić sobie na lody, kino... Gdy trafił się nadprogramowy wydatek typu spotkanie w lokalu z dobrymi znajomymi - torturowałam się przeliczaniem, jak zrównoważyć uszczerbek w budżecie, wyrzutami sumienia itp.
Kombinowałam, na czym by tu zaoszczędzić - ale w pewnym momencie tak przesadziłam ze sknerstwem, że chodziłam wściekła na cały świat, że wszystkiego 'muszę" sobie żałować.

Jak zaczęły się zmieniać moje przekonania?

Wyprowadziłam się od męża, a byłam wtedy obciążona ratami pożyczek w naszej pracy. Piekielnie się bałam, że nie zdołam utrzymać siebie i syna, ale na szczęście jako sknera ( ;D ) dobrze wiedziałam, ile wynoszą dzienne i miesięczne wydatki na utrzymanie. Usiadłam, wyliczyłam i z ulgą stwierdziłam: "Wyląduję!".
Bardzo się wtedy pilnowałam i kontrolowałam. Nie pozwalałam sobie na nic, co nie było konieczne, a jeśli pozwalałam, to w ramach dyscypliny i ustalonych zasad. Wprowadziłam na przykład w życie synka szwedzką zasadę, że słodycze kupujemy raz w tygodniu. Oczywiście nie zamierzałam pozbawiać dziecka przyjemności i radości dzieciństwa, więc na niedzielny wypad na basen środki musiały się znaleźć.

A po pierwszym miesiącu przyjrzałam się finansom i - uuuuffff! Okazało się, że poradziłam sobie znakomicie. Jaka to była radość, gdy przy kolejnych Biedronkowych sprawunkach stwierdziłam, że stać mnie na książkę. Była to "Chustka" Joanny Sałygi, bardzo ważna dla mnie lektura.

To był pierwszy znaczący krok. Niebawem spłaciłam obie pożyczki i mogłam sobie pozwolić na więcej. Z radością, na przykład, nadrabiałam lata sknerstwa i uzupełniałam w szmateksach swoją garderobę, bo stroje to moja słabość. Problemu z niekontrolowanymi wydatkami nie miałam i nie mam - wiadomo, niegdysiejsze skąpiradło.

Jakiś czas potem stało się coś, o czym długo nie śmiałam marzyć. Odważyłam się (jak to się stało, to już osobna historia, też warta opowiedzenia) przyjąć pomoc mojej Mamy i dałam się jej namówić na kupno własnego mieszkania. Długo się wzbraniałam, nie chciałam jej obciążać, ale wreszcie sprawa stała się faktem. Mama wsparła mnie finansowo dzięki temu, że pracowała za granicą i zaoszczędziła gotówkę. Bez tej pomocy do dzisiaj skazana byłabym na wynajmowanie i nieustanne przeprowadzki. Nie wdając się w szczegóły - zamieszkałam pierwszy raz w życiu naprawdę u siebie!

Byłam przerażona: jak sobie poradzę z kredytem?!

A jednak sobie radzę!
A jednak nie przymieram głodem, nie chodzę obdarta i bosa, nie odmawiam sobie wszystkiego. Opłacam bieżące rachunki, spłacam raty, co roku muszę zakupić opał na zimę, doszły mi poważne wydatki na leczenie i - cudzie nad cudami! - daję radę. Nie wiem, doprawdy, jak to robię. W kinie dziś bywam nawet kilka razy w ciągu miesiąca, nie odmawiam sobie wyjść z koleżankami, wypadu na koncert - to nie są przecież codzienne zdarzenia. Pozwoliłam sobie na kurs korekty tekstów i na Rok Przebudzenia u Pati Garg. Rok temu polecieliśmy z synem do Szwecji (mam tam krewnych), a niedawno syn z dziewczyną odwiedzili moją siostrę we Włoszech.

Przeżyłam jeszcze jedno ważne doświadczenie: po kolei przydarzyła mi się seria koniecznych, nieuniknionych wydatków. Popsuły się, miesiąc po miesiącu, bojler i lodówka. Bez tego raczej trudno funkcjonować w dzisiejszym świecie (choć oczywiście gdy nie ma wyjścia, wszystko się da zrobić). Zaraz potem potrzebowałam dokupić węgla do pieca
Nauczona doświadczeniem nie roztrząsałam już tego, nie denerwowałam się ; stwierdziłam: trudno, najwyżej się zapożyczę.

I co? I nic!!! Dałam sobie radę bez pożyczania pieniędzy!!!
Wyleczyłam się całkowicie z narzekania, że mam za mało.

Mam! Stać mnie, chociaż moje dochody na osobę w rodzinie są najniższe w pracy. Choć wychowuję syna bez świadczeń po ojcu (nie przysługują, tak działa prawo). Choć już prawie od roku nie pobieram 500 plus, bo syn osiągnął pełnoletność. Chociaż wciąż bulę te wszystkie kredyty i raty (zęby i aparaty słuchowe też kosztowały).

Czuję, że to jeszcze nie koniec mojego otwierania się na "obfitość", ale tyle się już wydarzyło i zmieniło na lepsze.
Mimo zadowolenia marzę, by zwiększyć swoją finansową swobodę. Poczytam u Sylwii, jak to się robi.

Sylwia prowadzi Kurs Przyciągania Pieniędzy. Rozsądek nie pozwala mi na jego podjęcie, to jednak kilka stówek, ale na jej książkę "Bogaty Budda" - chwalić Boga - mnie stać.

A swoją drogą na ile rzeczy narzekamy nie dlatego, że mamy prawdziwe powody, ale... z przyzwyczajenia?
Ile przekonań powielamy zupełnie bezkrytycznie, nawet nie podejmując próby zweryfikowania ich?

4 komentarze:

  1. Przyjemnie się czyta, jak sobie radzisz w życiu. Widzę wiele podobieństw do tego, jak sama postępuje. I powiem Ci, że nawet nie jestem zdziwiona. Pieniądze to mój najmniejszy problem, ale nie dlatego, że mam ich dużo. Tak jak Ty potrafię nimi zarządzać i cieszyć z tego co mam. Nie muszę się bardzo ograniczać, ale też nie mnożę wydumanych potrzeb. To tyle komentarza, bo obowiązki wzywają - pies musi iść na spacer.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe i budujące słowa.
      Pozdrawiam piecuchowato.
      Moje zwierzę, Mruczysław, jest samoobsługowe :)

      Usuń
  2. Moja mama mawiała" Pieniądze się ma, albo i nie" i tym powiedzonkiem uodporniła mnie na wypadek braku pieniędzy. Byłam w sytuacji, kiedy szukałam groszy na mleko dla syna. Ale tak się wtedy mi życie potoczyło. Trwało to krótko, potem sobie radziłam podobnie, jak TY.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie aż taka bieda jeszcze nigdy w oczy nie zajrzała, zawsze jakoś było. Natomiast lęk, że zabraknie, że za mało, przekazała mi moja Mama, co z kolei - wiem od cioci, jej siostry - zafundował jej rodzinny dom.

      Usuń