Żalę się i żalę na złe samopoczucie. Okazuje się, że nie są ta żadne moje wymysły, że się bynajmniej nie "pieszczę".
Okresowe badania pracowników wykazały trzykrotnie podwyższony OB, a więc stan zapalny w organizmie. Poczytałam trochę u "wujka" Google, że może to wskazywać na poważne przyczyny, ale wcale nie koniecznie. Problem może być także dość łatwy do rozwiązania. Zdarza się też nierzadko po operacjach.
Mój "mąż" Sjogren w przeszłości spłatał mi już podobnego figla, więc mam nadzieję, że i tym razem to "tylko" to. Wtedy na oddziale reumatologii dosyć szybko postawiono mnie na nogi. Notabene, było to po silnym stresie, podobnie jak i teraz.
Wizytę u reumatologa mam wyznaczoną na koniec czerwca i żywię nadzieję, że coś mi ona wyjaśni, pomoże.
Neurochirurg na początku czerwca - też muszę z nim poważnie porozmawiać.
Myślę serio o rencie, ale może wystarczy się podleczyć, by poczuć się lepiej. Praca zawodowa jednak jest bardziej opłacalna. Natomiast nie przemawia do mnie, że renta to margines życia, bo z przyjemnością pobyłabym sobie na marginesie, w świętym spokoju i własnym tempie życia. Jestem już na tyle świadoma, na tyle aktywna, że margines uważam za swój własny wybór - niezależnie od tego, czy pracuję. Najważniejsze moje relacje i znajomości dzieją się poza pracą. Na wiele zajęć nie mam czasu i energii, bo pracuję, a po pracy mam obowiązki domowe.
Z całej tej sytuacji, w której zdarzyły się kłopoty z moim roztargnieniem, pilnowaniem różnych ważnych terminów, wyciągam wniosek:
Nie ma dymu bez ognia! Złe samopoczucie to nie wymysły rozkapryszonej panienki, ale fakt. Mogę zaufać swoim odczuciom i temu, czego doświadczam, a od czego byłam całe lata oduczana głupim gadaniem: "Weź się w garść!", "Ty leniu!" (i gorsze wyzwiska), "Przestań szukać raków w d...e!" (malownicze powiedzonko funkcjonujące w mojej rodzinie).
Najgorsze samopoczucie fundowałam sobie sama, wierząc w te zadawnione i zdezaktualizowane (jeśli w ogóle kiedykolwiek aktualne) przekazy. Nie brakiem energii, zmęczeniem, bólem, ale właśnie tym. Tym dokładaniem sobie, niczym innym, odzierałam się z resztek sił.
Dziś już wiem, choć nie zawsze udaje mi się to wdrażać; mam prawo do lenistwa, odpoczynku, odpuszczania. Świat się przez to nie zawali, nawet jeśli trzy popołudnia z rzędu po prostu prześpię. Jest to wyłącznie mój wybór, na ile sobie pofolguję, a kiedy zdecyduję, że wolę wziąć się w garść.
Mam w d... komentarze sąsiadki, że zarasta mi ogródek, a ja wolę czytać książkę przed domem. Mój ogródek, moje zasady!
A w ogródku rozkwitają pierwsze kwiaty z zasianej rok temu kwietnej łąki, pysznią się rumiany i coś nieśmiało się niebieści.
I masz rację, kto nam co pomoże, kto nam wypieli gródek.
OdpowiedzUsuńŁatwo komentować. Mam to w nosie, co kto o mnie myśli. Dale Carnegie w książce "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" mądrze o tym piszę, również o wypoczynku, jaki jest ważny. Pozdrawiam 🙂
Ja się zajmuję ogrodem właśnie dlatego, bo daje mi niesłychane odprężenie i odpoczynek. Rok temu, gdy porządkowałam teren, robiłam to gorączkowo, jakoś nerwowo i ciągle byłam zmęczona, chociaż zajmowałam się tym chętnie. A w tym roku postanowiłam zwolnić, dostroiłam się do roślin i to zajęcie daje mi taką błogość, jakiej nigdzie indziej nie znalazłam. Ale jeśli Ty masz potrzebę czytania, to chrzanić chwasty. Wolnoć Tomku...:)
OdpowiedzUsuń