Miałam ochotę zamieścić dla ilustracji zdjęcie pijawek, ale uznałam stworzenia za zbyt odrażające.
Wśród ludzi też zdarzają się pijawki. Nie zawsze tak paskudne, często skrywane pod całkiem pociągającą powierzchownością i zachowaniem.
Zachowanie jednak wprawne oko demaskuje szybko.
To takie biedne, nieszczęśliwe osóbki. Skrzywdzone przez wszystko i wszystkich...
Okrutna jestem? Długo myślałam, że okrucieństwem i brakiem empatii jest surowa ocena tych osób.
Tak długo, dopóki na własnej skórze nie przekonałam się, że można w życiu wziąć się w garść i stanąć na własnych nogach. Dopóki nie uwierzyłam, że mam wpływ na to i owo.
Już pisałam, że lata bez męża bardziej mnie rozwinęły niż całe dekady wcześniej. Widzę teraz pewne rzeczy wyraźniej, choć pewnie od niedoskonałości nie jestem wolna.
Biedne osóbki wciąż zabiegają o cudzą uwagę i współczucie. Otrzymują wiele gestów wsparcia, ofert pomocy, bo budzą instynkty opiekuńcze.
Z czasem jednak ratownikom opadają ręce, bo żadna forma pomocy nie okazuje się odpowiednia. Bo "złej tanecznicy przeszkadza rąbek u spódnicy". Załatwisz jej pracę - biedactwo jest chore i nie może... Albo znowu się upije i wyleci z roboty... W zależności od bohatera (bohaterki) dramatu przyczyny są różne, ale łączy je jedno - ten okrutny, wrogi świat, ci wredni ludzie, ten paskudny pech. I wcale nie chodzi im o uzyskanie pomocy, ale audytorium dla swoich lamentów.
Dawniej, za młodu, imponowało mi, że jestem potrzebna, że mogę pomóc. Lubiłam się opiekować i wspierać, dowartościowywało mnie to.
Z biegiem lat dziwnie tej empatii mi ubyło.
Rzecz jasna, mocno ironizuję, nie jestem przecież pozbawiona współczucia i zrozumienia. Wiem, że nie każdemu starcza w życiu siły i woli, ale też widzę, że to przede wszystkim wybór. I że choćbym stanęła na głowie, nie wyręczę innych w uszczęśliwianiu ich.
W ostatnich miesiącach odpadło ode mnie kilka emocjonalnych pijawek. O jednej z nich pozwolę sobie wspomnieć: to K., o której pisywałam na swoim najstarszym blogu (kto wie, ten wie). Wznowiłam tę relację, powodowana między innymi współczuciem. To wartościowa osoba, a jednak po kilku spotkaniach stwierdziłam, że masochistką nie jestem. K. potrzebowała przede wszystkim areny dla swoich dramatów. Uznałam, że nie zasługuję na to ogromne zmęczenie i poirytowanie, które odczuwałam po każdej jej wizycie. Atakowała mnie ostro, gdy wyraziłam pogląd sprzeczny z jej poglądami. Napisałam jej wreszcie, że rezygnuję z naszej znajomości i żeby przestała się ze mną kontaktować.
I wiecie, nie czuję wyrzutów sumienia, ale ulgę.
Posprzątałam trochę to swoje podwórko i dobrze mi z tym.
Niech sobie pijawki poszukają innego żywiciela.
A ja Cię bardzo dobrze rozumiem, mimo iż się nie znamy :). Nawet jeśli taką pijawką jest siostra męża, a może tym bardziej. Ogólnie jestem osobą, która nie umie być niemiła do ludzi, którzy mnie otaczają a nawet osaczają. Ale życie nauczyło odcinać się od toksycznych osób o tyle o ile to możliwe. Niemożliwe jeśli się pracuje z taką osobą w pokoju, ale możliwe nie mieć z nią kontaktów poza pracą. Wolę mieć mniej znajomych a takich, którzy mnie nie męczą. I chyba vice versa :). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa potrafię być niemiła, ale nie jestem z tego dumna, bo wolę być po prostu asertywna i stanowcza - bez nerwów, za to z klasą.
UsuńMarto, poczytaj sobie o wampirach energetycznych, a przekonasz się, ile pijawek masz wokół siebie.
OdpowiedzUsuńJuż od dawna nie lituję się nad ludźmi, bo uważam, że każdy sam da sobie radę w życiu, tylko musi tego chcieć.
Nie kojarzę jakiejś K., bo często pisywałas o swoich "biednych" koleżankach.
Zastanawiałam się nieraz, dlaczego dziwnie przyciągam takie "biedne" osoby. Czerpałam satysfakcję z pomagania im, ale w miarę doświadczenia coraz bardziej podzielam Twoje stanowisko. Zawsze można sobie poradzić, są sposoby, są też pomocne dłonie, tylko trzeba pomoc przyjąć, a pijawki wolą lamentować i napawać się cudzym współczuciem.
Usuń