czwartek, 16 listopada 2023

Ot, czwartkowo

 Wzięłam dzisiaj wolny dzień w pracy, bo zmarł ojciec mojej przyjaciółki, więc wybrałam się na pogrzeb.

Przyjaciółkami z całą odpowiedzialnością nazywam dwie osoby w moim życiu. Jedna mieszka kilka kilometrów od mojego miasteczka, choć z powodu choroby rzadko bywa poza domem, więc od dawna przyjaźnimy się w dużej mierze telefonicznie. Ale powiedzieć możemy sobie wszystko. Odwiedzałabym ją częściej, to jednak z wielu powodów jest skomplikowane. Nie chcę na blogu tych powodów ujawniać. W każdym razie kontakt jest i relacja trwa. I otwartość jest, a stopniem otwartości właśnie mierzę przyjaźń.

Druga przyjaciółka od wielu lat mieszka w Szkocji, tam postanowiła kiedyś ułożyć sobie życie. Niezbyt często się do siebie odzywamy, ale to, co budowało się latami, procentuje. Mimo rzadkich spotkań zupełnie nie czuje się tych przerw. To właśnie ona pochowała dziś ojca. Pomimo tej smutnej okazji cieszyłam się i cieszę, że mogłyśmy się zobaczyć.
Czemu tak się okrutnie marznie na tych cmentarzach? Moja choroba znowu pokazała mi, co potrafi. Tzw. objaw Raynauda sprawił, że nie czułam róży trzymanej w dłoniach - tak mi zdrętwiały z zimna, a stopy ścierpły tak, że gdy kondukt ruszył za trumną, myślałam, że się przewrócę, bo straciłam w kończynach czucie. Z wielką wdzięcznością przyjęłam propozycję odwiezienia mnie do mojego miasta (pogrzeb był niedalekiej wsi, skąð pochozi M. i gdzie kiedyś chodziłyśmy do tej samej szkoły).

Nie czuję się teraz najlepiej, ale dobrze było choć na chwilę zobaczyć M., uścisnąć jej mamę, zobaczyć dużego już siostrzeńca (którego ostatni raz widziałam jako bobasa). Jakoś tak dobrze jest czuć, że ma się więź z innymi ludźmi. Nawet jeśli kogoś żegnamy...

Szkoda, że M. przyjechała na bardzo krótko i już się raczej nie zobaczymy przed jej powrotem do Edynburga.

Teraz spędzam wieczór nad kursem korekty tekstów. Zawzięłam się, postanowiłam potraktować sprawę poważnie - i są efekty ; małymi kroczkami robota posuwa się do przodu, choć wyzwań nie brak. Bywam zmęczona, ale powiedziałam sobie: "spokojnie! to nie wyścigi. Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz, ale się nie wymiguj". Codzienne pół godzinki da więcej niż wielki zryw raz na kilka tygodni.

Uczę się też co dzień lub prawie co dzień włoskiego, bo mi się umyśliło zdać egzamin państwowy i zrobić z tego jakiś użytek w przyszłości. To mi troszkę, przyznaję, idzie jak po grudzie, bo brakuje mi usystematyzowania i nauka przebiega nieco chaotycznie, ale ogarnę i to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz