czwartek, 30 listopada 2023

Precz z defetyzmem!

 "Uwielbiam" to jakże swojskie, jakże znane podcinanie ludziom skrzydeł, krytykowanie, narzekanie, marudzenie - ten rozpowszechniony pesymizm i to, co psycholodzy nazywają wyuczoną bezradnością.

Zamiast szukać sposobów na polepszenie rzeczywistości, ułatwienie jej sobie, z uporem godnym lepszej sprawy szuka się rzeczywistych i wyimaginowanych przeszkód.

Rozmawiałam dzisiaj z koleżanką, która ma poważne kłopoty ze stawami i kośćmi, doświadcza bólu i trudności w poruszaniu się. Rzucam pół żartem, pół serio:

- Tobie toby się hulajnoga przydała - taka z siodełkiem i silnikiem, widziałam takie. Jeździłabyś sobie jak na motorze, tylko wolniej. Albo takie skuterki dla niepełnosprawnych - widzialaś?

Pada odpowiedź, że skuterki są ciężkie i kto by go z piwnicy wyprowadzał - owszem, to fakt.

Nie drążyłam już tematu, nie chciałam być przemądrzała i nietaktowna, ale nie pierwszy raz stykam się z torpedowaniem każdego pomysłu na rozwiązanie problemów. 

Koleżance może zwyczajnie nie odpowiada takie rozwiązanie i ma do tego oczywiste prawo, ale mnie naszły wyżej wspomniane refleksje. Jak szybko rezygnujemy napotykając nie tak znowu wielkie przeszkody, jak łatwo odpuszczamy, jak trzymamy się utartych ścieżek zamiast poszukać nowych.

Koleżanka mieszka w bloku od wielu, wielu lat. Zna sąsiadów, a oni znają ją. Jest osobą sympatyczną i uczciwą. Czy za drobną opłatą nie mogłaby takiego skutera przechowywać u kogoś w garażu? Być może nie, ale kto nie zapyta, nigdy się nie przekona. A może wystarać się o wygodny podjazd z piwnicy? Chyba takie rzeczy są do zrealizowania.

Inna koleżanka, również niepełnosprawna, myśłała kiedyś o prawie jazdy i o samochodzie. Zwierzyła się znajomemu, a ten od razu wytoczył milion argumentów: że samochód trzeba utrzymać, a to kosztuje, że nie stać jej na kupno...

Do licha! Swój pierwszy samochód mój brat odkupił od znajomej za dwa tysiące złotych! Nie był to krążownik szos, ale po okolicy spokojnie "dawał radę". Był nieocenioną pomocą w przywożeniu zakupów, wyprawach z dziećmi za miasto itp. Jedna z moich licznych koleżanek oddała swój samochód córce, ale gdy chciała wyjechać na dwa dni ze znajomymi, wszyscy złożyli się na samochód z wypożyczalni. Są sposoby!

Moje poczynania również zostały ocenione przez znajomego malkontenta - męża tej koleżanki "od skuterka". Podjęłam kurs korekty tekstu i dowiedziałam się od koleżanki, jak skomentował to ów pan: "A na co to Marcie i po co? A kto ją zatrudni?". Żonie też tak "umilał" życie, gdy chciała się przekwalifikować zawodowo.

Po pierwsze, drogi panie Mirosławie (imię zmienione) jest to mój i tylko mój problem, mam też święte prawo do czystych fanaberii, skoro nikogo one nie krzywdzą. Po drugie, biorę pełną odpowiedzialność za swoją decyzję o kursie, a także podejmuję ryzyko niepowodzenia. A po trzecie: a dlaczego miałoby mi się nie udać, skoro tylu osobom już się udało? Nie święci garnki lepią, a na naszym języku znam się znacznie lepiej niż pan Mirosław. Nie twierdzę naiwnie, że wszędzie czekają na mnie z otwartymi ramionami, ale przecież i w tej branży ludzie pracują, istnieją, funkcjonują. A swoją wartość znam, miałam okazję porównać swój zasób wiedzy i umiejętności z innymi kursantami i doprawdy nie mam powodów do kompleksów.

Mówiono mi: nie pchaj się w kredyty, bo co zrobisz, jak nie spłacisz mieszkania?

No, jak to, co zrobię? Sprzedam chałupę z kredytem i wrócę do wynajmowania - od tego się nie umiera, tyle lat przeżyłam na walizkach i jakoś było. Wzięłam ten kredyt, spełniłam marzenie o mieszkaniu i... daję radę. Odpukać, jeszcze tylko dwa lata! Nie zbiedniałam, nawet nie schudłam z biedy i niedożywienia (chyba jasna ironia).

Cholera mnie bierze na to jakże polskie (nie wiem, czy tylko polskie) malkontenctwo!

Uwielbia się u nas straszyć ludzi życiem, zamiast dodawać skrzydeł, wiary, otuchy. A przecież "kto chce, szuka sposobu, kto nie chce - szuka wymówek".

Za największy błąd mojej młodości uważam, że zanadto słuchałam innych, zamiast sama próbować, sprawdzać, testować swoje możliwości. Unikam przekazywania takich niewspierających komunikatów synowi, mówię mu zawsze: "Spróbuj, sprawdź, sam zobaczysz".

Ja sama dopiero po czterdziestce zaczynam widzieć różne możliwości i sposoby, rozpoznaję, jak wiele z dawnych moich przekonań pod tytułem "nie dam rady" - były to  t y l k o  przekonania, niezweryfikowane przez rzeczywistość i działanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz