piątek, 5 lipca 2019

Filozofie, filozofie...

O rany, jak mi dzisiaj dobrze!
Moje dziecko jest najdroższe na świecie, ale potrzebowałam ogromnie wypoczynku - takiego psychicznego - którym rozkoszuję się od wczoraj sama w domu. Tej ciszy, tego spokoju, tego poczucia relaksu. Oczywiście uwielbiam też gdy nasza mała chatka tętni życiem i głosami dzieci, ale miło doznać odmiany. Miło mieć świadomość, że syn dobrze się bawi i jest pod dobrą opieką. Miło i dobrze wiedzieć, że są ludzie którzy go kochają i chcą jego szczęścia. To ujmuje mi ciężaru tego obrosłego martyrologią samotnego macierzyństwa.

I z mężem, i sama bywam oraz bywałam macierzyństwem zmęczona, nigdy jednak nie pomyślałam o nim jak o ciężarze. Męczące bywa po prostu życie i każde, nawet pozornie najszczęśliwsze, zwykłe, proste ma swoje ciężary. Nie czuję się zatem uciemiężoną wdową dźwigającą na barkach jakiś wyjątkowo ciężki los. Nie mam też poczucia, że bez męża jestem samotna i nieszczęśliwa. Bywam, jak to w życiu, ale to przede wszystkim kwestia emocji i samopoczucia, tego jak JA reaguje na okoliczności. A reaguję oczywiście różnie, nie zawsze adekwatnie, bo jestem emocjonalna i zmienna.

Fascynuje mnie proces poznawania siebie i dochodzenia do porozumienia z samą sobą. Ostatnimi czasy odczuwam to szczególnie wyraźnie. Wspominałam już, że odczuwam jakieś wewnętrzne zmiany, emocjonalne zamieszanie, może nawet odrobinę kryzysu, o którym tak trafnie napisała Dotee z "Witaj Słońce". Czuję, że powoli wyłaniam się z tego zamętu niczym Afrodyta z morskich fal. Nowa, mocniejsza i bogatsza.
Nie chcę wyjść na egocentryka, ale ciekawi mnie ta cała Marta, chcę się z nią zaprzyjaźnić, zrozumieć ją, czuję, że jestem na najlepszej drodze.
Gadam słowami, których naczytałam się u psychologów, ale to nie szkodzi, przychodzą mi z pomocą, gdy brakuje słów własnych.
Otóż zaprzyjaźniając się ze sobą coraz bardziej czuję oparcie w sobie i coraz więcej mam pewności i spokoju w relacjach z drugim człowiekiem. Zyskuję wewnętrzny spokój i pewność, o której pisał Issa:
Zaufaj:
Czyż płatki kwiatów
Nie sypią się w dół jak trzeba?

Wierzę, że wszystko, co mnie spotyka ma sens i cel, że nawet chwile, zdawałoby się, puste i roztrwonione wcale takie nie są, budują mnie w każdej sekundzie życia.
Sens ma moja choroba, wszystkie przepłakane i przetańczone chwile. Samotność w pustym mieszkaniu i radosne spotkania z przyjaciółmi. Każda chwila mojego życia jest droga i cenna.
Nie muszę gonić za wrażeniami, być efektywną i produktywną. Nie muszę karcić się za lenistwo, które czasami sobie zarzucałam, bo ono ma przyczynę i sens. Nie muszę się karać za to że nie jestem taka jak sobie kiedyś ktoś życzył.
Muszę - choć też nie muszę, o paradoksie ☺- uważnie przyglądać się Marcie, słuchać, o co jej chodzi i z czym ma problem. Wtedy zyskuję spokój, a spokój jest napiękniejszy na świecie. I wtedy jestem sobie taka, jaka jestem, jak potrzebuję. I o dziwo, mój świat nie rozsypuje się przez to jak domek z kart, nie dezorganizuje, za to ja zyskuję pokłady marnowanej kiedyś na boje z samą sobą energii.
Był w moim życiu taki czas, gdy zaniedbywałam codzienność, za to maniakalnie czytywałam artykuły o samorozwoju, udzielałam się na forum i zajmowało mi to bardzo dużo wolnych chwil. Karciłam się za to, bo przecież "powinnam" być odpowiedzialna, dbać o dom, regularnie sprzątać itd. Ponieważ jednak mieszkałam sama jak palec, pozwalałam sobie na ten brak dyscypliny wychodząc z założenia, że niczego nikomu nie muszę udowadniać. Dziś widzę, jak bardzo było to potrzebne i wartościowe. Na własną rękę odbyłam coś w rodzaju psychoterapii, wykonałam kawał pracy nad sobą, choć pozornie leniuchowałam.
Ostatnia zima była dla mnie niezmiernie trudna. Chorowałam, zmagałam się z dolegliwościami, wciąż wywierałam na sobie presję, że trzeba się urządzać w nowym mieszkaniu, coś robić. Presję podsycała moja Mama, kobieta energiczna i zadaniowa.
Kilka razy mocno między nami zgrzytnęło, choć pilnowałam się, by nie przybierało to formy złości i agresji... I to również było potrzebne. Asertywnie obroniłam swoje stanowisko, postawiłam granicę, zapewniając ją jednocześnie o swojej wdzięczności za pomoc i troskę.
Tymi niewielkimi krokami doszłam do dzisiejszego spokoju i zgody na siebie taką, jaką jestem. Niektórzy dostają tę pewność siebie "w posagu", inni muszą ją odnaleźć zagubioną gdzieś po drodze swojego życia.
Dziś mam wolny dzień. Myślę ze spokojem o domu, o uporządkowaniu przestrzeni, na co mam czas i chęci, i wreszcie energię. Nie czuję przymusu, czuję ochotę do działania i zgodę na to, że nie musi być idealnie.
A mój mały domek kocham najbardziej na świecie! Może jedynie ex aequo z synem ☺
Syn mieści się w kategorii "dom".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz