niedziela, 18 sierpnia 2024

Dzionek na luzie

Sąsiedzi zaczynają powoli się do mnie odzywać. Pan X pokazał mi dzisiaj ułamki skały okrzemkowej zwanej diatomitem, przywiezionej z dalszych okolic naszego miasta. Jeśli za coś go lubię, to właśnie za to, że ma szeroką wiedzę i zainteresowania - jest z nim o czym porozmawiać.
Chciałabym zebrać się na odwagę i spokojnie, bez wrogości wyjaśnić konflikty i ustalić jakieś niepisane zasady współżycia. Wszak problemy lepiej rozwiązywać niż przeżywać. Dlaczego nie mielibyśmy pielęgnować tego, co było pozytywne? Przecież takich rzeczy nie brakowało.

Z Panem R. (rozp....jem) staczam kolejne, drobne, ale zwycięskie potyczki. Rozpoznaję swój paradygmat - kolejne "mądre" słowo zaczerpnięte z internetowych przestrzeni rozwoju osobistego - mówiący mi przez wiele, wiele lat... Ba! Przez całe życie mówiący mi, że porządek, zmiany na lepsze to harówka, pot, krew i łzy. Śmiejcie się ze mnie, Czytający, lecz jaką siłę mają w naszym życiu rozmaite pozorne bzdury, wie tyko ten, kto ich doświadczył i rozpoznał.
Nie pomagało besztanie siebie, że jestem beznadziejna, że jestem leń ; nie pomagało szukanie wyjaśnienia w stanie zdrowia. Pomogło dopiero uświadomienie sobie, skąd to się wszystko bierze, gdzie tkwi rzeczywista przyczyna. Nie zrobiło się bezproblemowo, a jednak jest mi o niebo lżej i łatwiej. Opadła ze mnie połowa niewiadomo skąd pojawiających się napięć, zdenerwowania, zmęczenia. Przekonuję się każdego dnia, jak ważne jest, by nie terroryzować samej siebie, pozwalać sobie na odpoczynek i nie kojarzyć go z lenistwem... ani, jak wspomniałam, pracy - z harówką i przemocą.
Często wystarczy zmienić kolejność zadań, ustalić hierarchię ważności, która naprawdę odpowiada naszym potrzebom. Czasami - dla przykładu - można odpuścić zmywanie naczyń po obiedzie, by sprzątnąć zabałaganiony od tygodni kąt w mieszkaniu. Z naczyniami zdążę zawsze, a jeśli od nich zacznę, może zabraknąć mi czasu i energii, i/lub chęci na kolejne zadania. To tylko jeden z licznych przykładów, że nie warto zawsze działać w ten sam sposób.

Moja codzienność poprawia się powoli, ale wyraźnie. Cieszy mnie to, bo życie w uporządkowaniu - dosłownym i mniej dosłownym - ma lepszą jakość, daje poczucie komfortu. Nie mam tu oczywiście na myśli chorobliwego kontrolowania rzeczywistości ani pedanterii. Chcę, by porządek w moim życiu był zdrowy i zastąpił chorobliwego Pana R.

Z korektą tekstów idzie mi opornie. Mam długie przestoje, Do tego też potrzeba się uczciwie zabrać. Siostra podpowiedziała mi, że skoro godzina dziennie w tygodniu czasami ogromnie mnie męczy, to może lepiej posiedzieć nad tym trzy godzinki w sobotę i trzy w niedzielę. Ano, trzeba pokombinować, byle konsekwentnie.
Utknęłam teraz przy wyróżnieniach w tekście i nie mogę rozwikłać kilku zagadek z testu egzaminacyjnego. Trochę mnie to zniechęca i nepełnia zwątpienienm, ale postanowiłam: nie dam się!

...A poza tym? Nastały mocno, skrajnie upalne dni. Pogoda zniechęca do jakichkolwiek wyjść, żałuję, że mam zbyt daleko - kilkanaście kilomentrów nad wodę i do lasu. Nie dysponuję samochodem, a rowerowa eskapada w tej temperaturze jakoś nie kusi. Ratuję się prysznicem i paradowaniem po domu w stroju plażowym. Cieszę się, że przygotowałam wczoraj smaczny obiad na dwa dni i dziś nie muszę tkwić w kuchni.

Taki dziś zatem dzionek na luzie. Staczam maleńkie (żeby się umysł nie przestraszył) potyczki z Panem R., bez pośpiechu rozwiązuję zadania z egzaminu na korektora i robię to, na co mam ochotę.

czwartek, 15 sierpnia 2024

Sąsiedzi

Sąsiedzi, ci nowi, nie udali nam się zanadto. Początkowo zdawali się sympatyczni, pan X. jest interesującym człowiekiem, lubiłam z nim pogawędzić, podzielamy zainteresowanie przyrodą, mamy wspólne wspomnienia z przeszłości, bo o cudzie, okazało się że jakieś czterdzieści lat temu pracował z moimi rodzicami w zupełnie innym regionie Polski niż tu, gdzie po latach znowu zetknął nas los.

Jednak po roku miło być przestało. Zwlaszcza sąsiadka próbuje zaprowadzać na podwórzu swoje rządy, snuje teorie spiskowe odnośnie wspólnoty mieszkaniowej, wojuje z niepełnosprawną psychicznie Andzią z sąsiedniego budynku (podobno się nawet pobiły). Do tego obmawiają innych pod moim oknem! Słyszy to syn, słyszę to ja, bo mam teraz aparaty słuchowe. Komentuje się, że czytam przed domem książkę zamiast się pakować do sanatorium, komentuje się wygląd dziewczyny mojego syna, obgaduje się sąsiadów.
Któregoś pięknego dnia nie wytrzymałam i powiedziałam sąsiadce, że sama się prosi o agresję Andzi, że traktuje ją brzydko i że mnie mama strofowala za takie zachowania, gdy miałam jakieś dziesięć lat.

Uuuuuu! Uraziłam panią X. i jej męża również. Ustały serdeczne pogaduszki i teraz sąsiedzka relacja ogranicza się do zdawkowego "dzień dobry".

Kolejnym razem dopuściłam się wręcz chamstwa. Gdy znowu trwało "maglowanie", wstałam od stołu, który w kuchni właśnie przy oknie mam ustawiony i głośno zawołałam:. "K...a! Znowu mam pod oknem radio Wolna Europa!", po czym zatrzasnęłam okno.
Piękne to mojej wystąpienie nie było, ale mam wrażenie, że sąsiedzi przyhamowali ze swoim plotkowaniem. A niech sobie w domu, w cztery oczy obgadują, kogo tylko chcą!

Czy żałuję utraty ciepłych sąsiedzkich relacji? Może troszeczkę, ale zyskałam więcej czasu i przestrzeni dla siebie. Sąsiedzi-emeryci, popołudniami wolni już od obowiązków domowo-działkowych, odciągali mnie od mojego własnego życia - a raczej to ja na to pozwalałam.

Co mi zresztą po fałszywej serdeczności?


Rozpiiii....

Nasze podświadome schematy, mechanizmy funkcjonowania dostrzegalne są nie tylko w sprawach dużych, doniosłych, ale i w codziennych drobiazgach. Te drobiazgi czasem są najlepszą ilustracją tego, co w nas działa lub nie działa.

Jestem bałaganiarą - to przekonanie wyniesione z rodzinnego domu. Mama-perfekcjonistka urządzała dzikie awantury o nieposprzątany pokój, niepozmywane naczynia. Stosowała metody rodem z internatu, gdzie mieszkała jako nastolatka, a więc "samolot" - wyrzucanie zawartości szaf na środek pokoju. Mama potrafiła też pozrzucać w to wszystko doniczki z roślinami... płakałyśmy z siostrą sprzątając to pobojowisko, a ja z całego serca nienawidziłam wtedy własnej rodzicielki... Rodzice potrafili nas zbudzić w środku nocy i zapędzić do sprzątania w pokoju.

Sprawa porządku jest dla mnie przedmiotem traumy. Gdy mam się zabrać do prac związanych ze sprzątaniem, czuję opór i zmęczenie. Chyba moja psychika pamięta krzyki i przemoc fizyczną. Pamięta też chyba moje ciało.

Wiem, że jestem dorosła i niepoważne jest przerzucanie odpowiedzialności na nieżyjących już rodziców, ale wiem też, że nie warto udawać, że nic się nie działo, że nie wywarło to na mnie wpływu. Nie mam dzisiaj skrupułów, aby o tym otwarcie napisać, bo rodzice już nie żyją, więc nie poczują się urażeni ujawnieniem niechlubnej prawdy.

Wiem, że zdając sobie sprawę z traumy, mogę ją uwalniać i rozbrajać. Podjęłam tę pracę: rozpoznaję i rozluźniam napięcia w ciele, zmieniam nastawienie i myśli, które mi towarzyszą w trudnej sytuacji.

Rozmawiałam niedawno z koleżanką, której zwierzyłam się z tej wewnętrznej presji i walki. Zosia (zmieniam imię) powiedziała coś, dzięki czemu poczułam się ogromnie zaakceptowana: "Marta, szczerze? Masz w domu straszny rozpiździaj (wybaczcie przytoczony wulgaryzm, ale jego ekspresja i obrazowość jest nie do zastąpienia), nic nie leży na swoim miejscu i wszystko jest wszędzie, ale to twój dom, a ja się u ciebie czuję totalnie na luzie".

Rozpiździaj mnie drażni, ale sobie z nim nie radzę - było tak latami i wreszcie pojęłam, dlaczego. To sposób działania, z którego nie zdawałam sobie sprawy! Otóż brakuje mi wytrwałości i konsekwencji. Zaczynam pracę i nie kończę, bo a to nogi bola, a to jestem zmęczona (a jestem - naprawdę! - na samą myśl o znienawidzonym sprzątaniu). Podświadomie uciekam od tego, co zagrażające, nieprzyjemne, bolesne. Z drugiej strony, pragnę porządku, choć do pedantki mi daleko, bałagan mnie demobilizuje i przytłacza ; mam poczucie, że nie mogę ruszyć dalej, gdy wokół mnie i w moim życiu rozp....aj.

A ruszyć pragnę z całego serca - zatem wydałam dziś wojnę panu R. (Rozp...). Pierwsza potyczka wygrana! A wniosek z potyczki - ho, ho! Godny odkrywcy Ameryki: żeby coś zrobić, trzeba zacząć... i skończyć. Choćby etapami, po najmniejszym kawałeczku, ale nie porzucać w połowie niewdzięcznego zadania. Jeśli nieznośne i trudne - to mieć świadomość, po co to robię i dlaczego, co mi to da. Ułatwiać sobie upraszczać, ale konsekwentnie realizować. Odpocząć pół godzinki, gdy trudno - ale nie pół roku ;)

Proste to wszystko i aż naiwne, ale czy tak samo nie dzieje się w sprawach doniosłych? Czytałam kiedyś, dlaczego Marek Hłasko nie rozwinął swojego pisarskiego potencjału: bo zadziałał ten sam mechanizm psychologiczny: lęk przed wyzwaniem, niewiara, że się podoła.

Zacznę od ujarzmienia domowego rozp...

wtorek, 6 sierpnia 2024

Normalnie pogadać... i inne drobiazgi

Sąsiedzkie swary w moim miejscu zamieszkania nie ustają. Dziś o tym nie napiszę, bo zmęczenie daje mi się już we znaki. Mam jednak dosyć i dałam niedawno temu wyraz.

A dziś rano w drodze do pracy spotkałam A. z naszego podwórka. Przeszliśmy kawałek razem, gawędząc o książkach i codziennych sprawach. W pewnym momencie powiedziałam mu: - A., jak to wspaniale tak NORMALNIE z kimś porozmawiać. O takich normalnych ludzkich rzeczach, a nie jakieś obsmarowywanie i obrabianie tyłków.

Och, ci moi sąsiedzi zza ściany są straszni!


Nagle przyszło mi tyle pomysłów na posty, ale organizm dopomina się o sen. W tym tygodniu może mi na pisanie brakować czasu, bo wysłuchuję bardzo interesujacych (mnie)  materiałów w internecie, a oprócz tego dbam, by syn miał obiad na stole, a dom wyglądał... jak dom :)


Ktoś był zmęczony? Byłabym w stanie chyba ożywić się pisaniem, ale jutro chcę w dobrej formie przebudzić się do pracy.
Tak mi tylko strzeliło podzielić się małą, codzienną... radostką. Mała radość, zdrobniale to chyba radostka ; prawda?

Radostką jest taka, że przeprowadzam rewolucję w swojej zawalonej do niemożliwości szafie i obmyśliłam sobie przy okazji kreację na jutro: różowa, indyjska spódnica, różowa koszulka, a żeby za słodko nie było od tych różowości, okraszę całość brązowym szalem.
Szafiarką nie byłam i nie jestem, ale komponowanie strojów i wyrażanie za ich pomocą tego, co mi w duszy gra, to dla mnie przyjemność.

Co i napisawszy zmykam do łóżka.

Dobrej nocki, przezacni czytający! :)

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Ziarno

Docieranie do siebie, odnajdywanie siebie trwa długo. Tym dłużej, im mocniej się opieramy zmianom i temu, co uważamy za słabość, fanaberię, fantazję, brak rozsądku i logiki. Czasem jednak lepiej odpuścić w pół drogi, gdy ścieżka okaże się nie ta. A ma prawo się okazać.

Trzeba próbować, inaczej się nie da. Nawet za cenę rozpoczętej i rzuconej w kąt roboty. Na przekór porzuconej po pierwszym zapale pasji. Na przekór wyrzutom sumienia, że wykupione materiały leżą bezużytecznie, że nauka języka wciąż w powijakach, a uprawa ogródka po kilku latach zaczęła męczyć.

Trzeba szukać nawet po omacku. Trzeba czasem zabłądzić i niespodziewanie coś odnaleźć.
Trzeba przyzwolenia sobie i zaufania do swych poszukiwań.
Znacznie gorsze jest kurczowe trzymanie się podjętych kiedyś decyzji (choć wmawiano nam, że za wszelką cenę trzeba wytrwać... Nie! to zawsze musi być świadomą decyzją). To nie pozwala nam sięgnąć po nowe, może lepsze.



Czemu o tym piszę? Bo mnie dzisiaj olśniło.
Od dłuższego czasu interesuję się tzw. rozwojem osobistym. Wynikło to z moich wewnętrznych potrzeb, niespełnień, zagubienia ; zaczęłam poszukiwać odpowiedzi na swoje pytania. Powolutku odnajduję.

Mierzi mnie to moje 25 lat w bibliotece, w dziale pozbawionym kontaktu z czytelnikami. Długo, bardzo długo wierzyłam, że tak musi być, ale bunt towarzyszył mi wciąż mniej lub bardziej dotkliwie. Konieczność koncentrowania się na tym monotonnym zajęciu męczy mnie i nudzi, wciąż obmyślam jakieś strategie, żeby nie zwariować, żeby nie ulegać rozkojarzeniu i żeby pracować bez zarzutu. Ale to stanowczo nie jest praca marzeń, chociaż pewne jej aspekty bardzo cenię (oczywiście dostęp do literatury najróżniejszego rodzaju oraz wydarzeń kulturalnych).
Od dosyć dawna fantazjuję, by zajmować się czymś innym. Marzeniem moim jest też praca w elastycznym wymiarze czasowym i w przyjaznym środowisku. Po prostu u siebie w domu! Szukam pomysłu, badam, co lubię, co mnie interesuje, co dodaje energii, a przede wszystkim - co mi dobrze wychodzi.

Od zarania edukacji słyszę, że potrafię się wysławiać, ze mam wyrobiony styl, że czyta się mnie lekko i przyjemnie. Nigdy jednak nie sądziłam, że z mojego niefrasobliwego "blogowania" czy wywnętrzania się od czasu do czasu na Facebooku mogłabym zrobić większy i poważniejszy użytek.
Tymczasem wirtualne koleżanki "od rozwoju" jak jeden mąż zachęcają mnie do pisania, chwalą posty na Fb - posty, których się nawet trochę wstydziłam po opublikowaniu, ale pisałam z rozpierającej mnie potrzeby wyrażenia siebie.

A dziś sobie myślę: czy to jeden autor zaczynał od pisania "do szuflady"? Czy jednego odkryto przez przypadek, bo sam do swojej twórczości nie przywiązywał wagi? A może by pozbierać kiedyś, oszlifować swoje refleksje i spostrzeżenia z codzienności? Nie od razu Kraków zbudowano, ale ośmieliłam się docenić odrobinę.

Hmm... Koleżanki, zasiałyście ziarno!

Hmm... A kto właściwie wymyślił, że praca musi być niewdzięczną harówką i nie można się nią bawić?

Kult... zapitolu*

Niezbyt wysoko cenię pracowitość.
Cenię zaangażowanie, staranność i SERCE do tego, co się robi.

Pracowitość to często, a nawet - ośmielę się... - przeważnie kult zap...lu, najprościej rzecz ujmując.
Natomiast rozwijając szerzej zagadnienie - jest to nic innego jak usiłowanie dowartościowania siebie. Chęc podreperowania EGO, zasłużenia na uznanie, podziw, pochwały. Czasem w pracy wręcz wynika z lizusostwa.
Bywa też ucieczką od siebie, zupełną nieumiejętnością zatrzymania się, pobycia ze sobą, własnymi emocjami i myślami.

Jestem pracowita, gdy na czymś bardzo mi zależy. Przyznaję, nie za wiele tego, bo uwielbiam święty spokój i wiecznie jestem zmęczona. Staram się jednak być w porządku wobec naprawdę ważnych obowiązków. Dawać z siebie w stopniu wystarczającym, nienagannym.

A moim marzeniem jest mieć pracę, którą szczerze lubię.
Mieć SERCE do tego, czym się zajmuję.


*W oryginale inaczej to brzmiało, ale nie chcę nadużywać wulgaryzmów. Choć zdarza mi się przeklinać jak najgorszy menel, publicznie tego unikam.

Moje ciało dało znać, że już Marta musi spać :)

Deszcz za oknem szumi i perli się w świetle dnia. Napawa mnie spokojem i przyjemną melancholią - melancholijką taką.
Mimo melancholijnej aury dzień mam dziś znakomity. Zawdzięczam to niczemu innemu, jak słuchaniu sygnałów organizmu i niewalczeniu z nimi. Zamiast walki wybrałam współpracę ; opłaciło się!

Już wczoraj wyczułam nadchodzącą zmianę pogody. Z rowerowej przedwieczornej przejażdżki wróciłam zmęczona, choć nie była to wielka wyprawa. Zmusiłam się do umycia naczyń, a potem zamiast złościć się na swoją marną wydajność, zdecydowałam udać się na spoczynek. Nie było jeszcze chyba dziesiątej w nocy, gdy już spałam.
Przespałam całą noc bez wybudzania się, a tuż-tuż przed czwartą otworzyły mi się oczy. Chwilę trwała rozterka co do pozostania w łóżku, ale stwierdziłam, że czuję się zupełnie wypoczęta.
Miałam spokój i czas, by przypomnieć sobie o zalecanych przez znawców tematu porannych rytuałach. Wypiłam szklankę wody, porozciągałam się, odbyłam dwudziestominutową medytację ; ilekroć wrócę do medytowania po dłuższym tego zaniedbaniu, odkrywam na nowo, jak bardzo "robi" mi dzień, ustala priorytety i odsiewa to, co tylko zagraca moje życie. Codzienna praktyka medytowania jest mi bardzo potrzebna! Natomiast porcja ruchu, choćby najmniejsza, i woda orzeźwiają mnie i dodają energii.

Przed wyjściem do pracy miałam dla siebie dobre trzy godziny. Wystarczyło mi czasu dla siebie oraz na te wszystkie czynności, które zazwyczaj wykonuje się nerwowo, w pośpiechu: śniadanie do pracy, wybór ubrania, czasem prasowanie (najczęście pośpiech sprawia, że wybieram to, czego prasować nie muszę). Do pracy szłam spokojnym krokiem, zrelaksowana. I tak też dzisiaj upłynęła mi dzisiejsza "szychta".

Wróciłam do domu mniej zmęczona niż zwykle. Dopiero teraz, po obiedzie, organizm szepnął mi: "Zwolnij!".
Zatem zwalniam: wyciągnęłam się na kanapie i zamiast niemal tradycyjnej od pewnego czasu drzemki, zajęłam się blogiem.

Dziś też pójdę wcześniej spać, bo jestem zachwycona efektem.

sobota, 3 sierpnia 2024

Codzienności moje powszednie

Moje odczucia co do prowadzenia bloga od dawna stały się ambiwalentne. Dużo rozmyślam, przeżywam, jedną sprawę potrafię "międlić" do znudzenia. Odnoszę wrażenie, że to interesujące tylko i wyłącznie dla mnie i w takich sferach powinno pozostać - w jakimś sekretnym zeszyciku, w folderze komputerowym dostępnym wyłącznie dla mnie.. Toteż od pewnego czasu znowu milczy "Gruby zeszyt".

Sporo mam różnych mniejszych i większych problemów do rozwiązania ; nieco to przytłacza. Chodzę zmęczona i bez dawnego entuzjazmu dla życia.

Gwoli uściślenia - życie wciąż jest kuszące, ale sił do niego jakby mniej. Czy to efekt słabego zdrowia, przybywających lat, czy może jakieś pierwsze zwiastuny osławionej menopauzy? Takowej na razie jeszcze u siebie nie dostrzegam, ale podobno pierwsze sygnały są subtelne i mogą już wcześniej zapowiadać to przejście w kolejny etap życia. Sporo się teraz o menopauzie pisze w mediach i literaturze, a może to ja zaczęłam na to zwracać uwagę.

Z nowin codziennych - obejrzałam cały stary serial "Chłopi", a zrobiłam to pod wpływem koleżanki, która nadrabiając kinowe zaległości zapoznała się z tym filmem i była zachwycona. To mnie zachęciło, by pokonać uprzedzenia i niechęć, które zawsze odczuwałam w czasie emisji telewizyjnej. Zawsze mi się ta produkcja wydawała ponura i bez życia. Tymczasem przekonałam się, że to naprawdę znakomity film ze świetną kreacją Emilii Krakowskiej - Jagusi.

Ruszyłam też do przodu ze sprawą moich zębów. Towarzyszył temu potężny stres, ale warto było wreszcie podjąć to wyzwanie. Niedługo już uśmiechnę się "jak człowiek", bez skrępowania i to z pewnością poprawi mi samopoczucie. Ostatnia, czwartkowa ekstrakcja daje jeszcze o sobie znać lekkim pobolewaniem i może stąd odczuwany właśnie mało energetyczny nastrój.