poniedziałek, 1 grudnia 2025

Mieć albo nie mieć... psa - oto jest pytanie.

 "Dobre dni są dla rozsądnych, ale najlepsze dla tych, którzy ośmielają się być nierozsądni" - ten fragment mojej ukochanej "Krystyny córki Lavransa" przytaczałam już kilkakrotnie.
Niektóre decyzje lepiej jednak podejmować sercem, bez zbytniego "rozkminiania", bo można na takim rozważaniu za i przeciw spędzić lata, nie decydując się na nic. Aczkolwiek rozsądek cenię.

Decyzję o posiadaniu dzieci czy zwierząt zdecydowanie lepiej pojąć z przewagą serca. Bo teoretycznie - a raczej całkiem praktycznie - taki Riko jest pewnym obciążeniem. Jest to pies dość wymagający, muszę się z nim w codzienności bardzo liczyć. Wszędzie gubi te nieszczęsne kłaki, co dość mocna mi przeszkadza, nie można, spacerując z nim nigdzie wstąpić, bo to pies lękliwy, z przeszłością i traumami. Jakimś cudem wyswobodził się raz z szelek, gdy zostawiłam go uwiązanego pod sklepem i podszedł do niego okoliczny pijaczyna, w dobrych zresztą zamiarach pogłaskania i zagadania. Riko też byle czego nie zje, bo jest alergikiem i jedną fatalną przygodę spożywczą mamy już za sobą.

Pochodzę ze wsi, przyzwyczajenia mam jeszcze starej daty: mianowicie, że zwierzakom się celowej krzywdy nie robi, ale nie rozczula się nad nimi. Mój niezapomniany Cygan swobodnie ganiał po całej wsi i jadł, co mu się podobało, często resztki z pańskiego stołu. I zdrowy był, i zadowolony, i może tylko raz w ciąŋu kilkunastu lat byłam z nim u weterynarza z powodu nie choroby, a kontuzji. No i na szczepieniach, gdy już zamieszkaliśmy w mieście. Bo na wsi pojawiało się ogłoszenie o akcji szczepienia, przyjeżdżał weterynarz samochodem, a mieszkańcy wsi stawiali się w umówionym miejscu ze swoimi czworonogami.

Inny świat.

Dziś czasami narażam się sympatykom zwierząt swoim luzackim podejściem i niechęcią do dzisiejszego zwarioweaego i coraz mniej naturalnego świata. Nigdy nie zaakceptuję postulatu, by nie pozwalać kotom wychodzić z domu i instalować im kraty w oknach, by nie uciekały czy nie wypadały na zewnątrz. To już wolałabym zrezygnować z Mruczusia niż fundować mu życie w więzieniu.

Riko obudził we mnie tęsknotę za czworonożnym przyjacielem na stałe. Za regularnymi spacerami po mieście i na łonie przyrody. Warto pokonać niechęć i wyjść o świcie w szary, jak dziś, mało przyjazny (wizualnie!) świat, aby w tej szarości zachwycić się światłem roratniego lampionu niesionego przez dziecko wracające z kościoła. Zawsze powtarzam: pewnych zachwytów w domu nie wysiedzę.

Ad rem jednakże.

Za dużo wahań i rozsądku w moich rozważań nad potencjalnym własnym psiakiem. Psiaka przygarnę, jeśli serce zawołą: "To jest to!", a póki przeważa rozum - nie decyduję się. Chcę mieć tę swobodę, żeby po pracy pogonić do miasta i nie myśleć, że w domu czeka na spacer zwierzak. Nie chcę martwić się, że nie mam z kim zostawić pupila, gdy wyjeżdżam, a nie mogę go wziąć ze sobą. Nie bardzo mam ochotę na sierść w chałupie. Tylko spacerów mi żal, bo wiem, że bez ważnego powodu nie tak łatwo będzie mi wychodzić. To jednak jest sprawa autentycznych chęci i zmiany myślenia.

Na pewno bez psa będzie lepiej wybrać się nad rzekę na peryferiach miasta, by wreszcie "upolować" zimorodki. Nie będzie ich płoszył. Nigdy nie widziałam na żywo tych przepięknych ptaków a podobno bytują w naszej okolicy.
Ot, i kolejna zachęta do kolejnych włóczęg.