Obżeram się na noc jak ta, co w chlewiku kwiczy, i w efekcie długo w nocy nie mogę zasnąć. Budzę się bardzo późno. Pomimo lekkiego niezadowolenia z tego stanu rzeczy, rezygnuję z wyrzutów wobec siebie. Lubię, gdy dzień ma "ręce i nogi", pozbawiony jest rozmemłania (relaks to co innego), ale co się stało, to się nie odstanie, choćbym nie wiem, jak się za to strofowała.
A więc szlafrok, laptop i zwinięty w kłębek kot obok. Na śniadanie resztki świątecznych ciast, bo przecież nie wyrzucę jedzenia, które jeszcze się do konsumpcji nadaje. Na obiad będą pierogi, na które też już patrzę z umiarkowaną sympatią. Mogłabym zostawić je w zamrażarce, ale gotować nowych obiadów też na razie mi się nie chce.
Ile ważę po świętach, nie wiem. Ze świadomą przekorą od dawna bojkotuję terror linii i kalorii. Obym tylko takie problemy miała jak kilo w tę czy we w tę. Kiedyś, jako bardzo młoda dziewczyna na chwilę uległam tej presji i jaki był rezultat? Wygłodzona jakąś idiotyczną dietą wróciłam po zakończeniu studium bibliotekarskiego do domu i zajadałam różne frustracje i pustkę (nie miałam przez rok pracy, mocno odczuwałam samotność, bo rozproszyli się dotychczasowi znajomi) żarciem. Po wakacjach wyglądałam dorodnie. Próbowałam z tym walczyć i wygrywały pokusy, bo ja łasuch jestem w gruncie rzeczy. Gdy wreszcie poszłam do stałej pracy, kilogramy zgubiły się bez najmniejszych wysiłków z mojej strony. I do dziś nie mam kłopotów z tym związanych, jem ile i co mi się żywnie podoba. Wniosek? Czasami naprawdę waga "siedzi" w głowie, w psychice. Niekiedy może i rzeczywiście przybędzie mi tłuszczyku tu i ówdzie, lecz za chwilę się gubi, gdy trzeba się więcej ruszać, wychodzić z domu, nosić opał do pieca... Nieposiadanie samochodu ma swoje korzyści!
Zajadam więc radośnie i beztrosko, sypiam zupełnie bez dyscypliny i na dłuższą metę byłoby to bardzo niekorzystne. Póki co jednak - dyspensa!
Ograniczenia nas ograniczają a więc SMACZNEGO Nowego Roku Ci życzę:)
OdpowiedzUsuń