Już mi lepiej.
Wypłakałam się wczoraj z głębi siebie, a potem, choć trudno było zasnąć, wyspałam się porządnie. Sen najlepiej mnie resetuje w chwilach przeciążenia.
Zrobiłam porządne zakupy, za chwilę jeszcze podskoczę do Biedronki, rozejrzeć się za jakimś prezentem dla rodziny siostry, do której idziemy na Wigilię w gości. Nie za bardzo wiem, co miałabym im zanieść, ale GPT podpowiada jakąś "lepszą" kawę, herbatę, może nalewkę. Coś się wymyśli. Z piwnicy przytargałąm "krzaka", ale tradycja wyniesiona z domu rodzinnego nakazuje ubrać go dopiero w dzień Wigilii. Ja może pójdę na kompromis i zrobię to jutro. Nie chciałabym jednak, aby choinka ubrana znacznie wcześniej "opatrzyłaby się" jeszcze długo przed świętami.
Wściekle lubię śledzie, ale te gotowe śledziowe specjały zawierają szalone ilości octu. Znowu w sukurs przywołałam GPT, który doradził mi kupno rybek w oleju, wypłukanie ich i polanie śmietaną oraz dodanie startego jabłka. Na dzisiejszą kolację pochłonęłam trzy z samą śmietaną. Dooobre!
U siostry na pewno będzie karp, ona sobie nie wyobraża bez niego Wigilii. Ja już nie kupowałam, a właściwie mogłam zaproponować siostrze swój finansowy wkład we wspólną wieczerzę. A może jutro zapytam, czy już kupiła?
Wszystko kupiłam, bo ogarnęła mnie totalna niechęć do pracy.
I ot - coraz bliżej święta... i ich koniec.
Wolę - co już tysiąc razy powtarzałam - wolę celebrować codzienność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz