wtorek, 17 marca 2020

Precz z histerią!

Gryzę się w język przez szacunek do cudzych emocji. Gryzę się, by oszczędzić sobie konfliktów i nie obrażać innych. W duszy jednak narasta we mnie irytacja, złość (nawet złośliwość, o zgrozo), ironia.
Amerykę ludzie odkryli! Nagle się okazało, że istnieją choroby i istnieje śmierć. Nagle się okazało, że w domu się "siedzi", a z bliskimi rozmawia. Nagle mędrcy na Facebooku zaczęli nam doradzać, jak spędzać czas z dziećmi, małżonkami, rodzicami.
Na litość boską, czy to nie są codzienne, zwykłe sprawy? Czy dostąpiliśmy objawienia w obliczu Apokalipsy? Czy trzeba nienormalnej sytuacji, by zwrócić uwagę na... normalność?
Normalnym jest dla mnie, że się spędza czas we własnym domu: gotuje się, sprząta, rozmawia z bliskimi. Gra się z synem w szachy i rozmawia z mężem (wstaw właściwe ;) ). Czyta się książki i ogląda filmy. Niczego innego nie robiłam w czasach sprzed koronawirusa.
Wkurza mnie też atmosfera paniki siana przez co niektórych. Nie wierzę w cuda, że samym siedzeniem w domu uchronię się przed chorobą, choć oczywiście zmniejszam prawdopodobieństwo zarażenia. Nie wierzę też, że niewystawianie nosa poza swój próg jest realne.
Na litość boską, ograniczmy nieco swoje aktywności, wyjścia, nie gromadźmy się bez potrzeby, ale żyjmy, do kroćset, normalnie!  Czasem i tak, mimo ostrożności, błahy przypadek wystarczy, choćby się nawet uważało...
Przebywam więc w w domu zupełnie jak przed zarazą. Wychodzę z domu też właściwie tak samo, bo na co dzień spacery po galeriach do niczego nie były mi potrzebne, a i w kinie czy innych gromadnych przybytkach codziennie wszak nie bywałam.
Bywam w sklepie po chleb i mleko, gdy mi trzeba leków (a trzeba), maszeruję do apteki. Żyję zwyczajnie i wydaje mi się, że rozsądnie. Jak mam złapać wirusa, to go złapię, a i to jeszcze nie wyrok śmierci. A nawet jeśli? Niespieszno mi, jeszcze kilka spraw na tej ziemi mnie trzyma, jeszcze mi się tu bardzo podoba (mimo wszystko), ale śmierć w końcu każdego z nas czeka, nad czym tu wydziwiać?
Że trzysta osób w jakimś kraju zmarło w ciągu doby? Według statystyk każdego dnia w naszym nie największym kraju dziennie umiera ich znacznie więcej. Ile osób odchodzi z tego świata po długich nowotworowych cierpieniach, ginie w wypadkach?
Jestem pełna "podziwu" dla szerzącej się tu i ówdzie ciemnoty, powtarzanych bzdur i plotek, dla ludzkiej arogancji i naiwności (ta wiara, że na wszystko mamy wpływ), które teraz obnażają się tu i ówdzie w pełnej krasie.
A może i mnie udziela się wszechobecny stres, powodując moje podenerwowanie wyżej wymienionymi sprawami?
Gryzę się przeto w język i tylko na blogu pozwolę sobie ulżyć.

2 komentarze:

  1. Żyję normalnie, choć trochę bardziej ostrożnie... Pracuję (trochę zdalnie, trochę normalnie, bo inaczej się nie da), robię zakupy spożywcze, chodzę do lasu na spacer, czytam, rozmawiam...
    Nie mówię, że się nie boję... boję, ale nie ze względu na siebie, a raczej ze względu na moją schorowaną mamę i 80 -letniego tatę... mają zakaz wyjścia za furtkę i na szczęście doskonale rozumieją, o co toczy się ta gra.
    Nie panikujemy, nie histeryzujemy, ale ograniczamy kontakty... bo takie zalecenia, bo tak trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  2. I taką postawę uważam za najbardziej sensowną. Nieobce mi są pewne niepokoje, ale bronię się przed nimi. Tyle już mnijeszych i większych końców świata za nami wszystkimi i każdym z osobna, A nawet przed śmiercią nikt z nas ostateznie nie ucieknie. Też uważam, ale nawet mimo ostrożności nie możemy wyeliminować zagrożenia całkowicie.
    Takie życie... koronawirus jedynie tę świadomość uwydatnia.

    OdpowiedzUsuń