wtorek, 31 marca 2020

Kryzys

Nie wyrabiam jednak.
Chodzę do pracy, zajmujemy się swoimi wewnętrznymi sprawami, dla interesantów zamknęliśmy na czas pandemii. Atmosfera w pracy bardzo, bardzo ciężka, mocno mnie obciąża.
Koleżanki mają dzieci za granicą, martwią się. Bardzo opanowana i subtelna kierowniczka niemal się dzisiaj rozpłakała i rzuciła: "Szlag by to trafił!", gdy myszka komputera odmówiła jej posłuszeńtwa.
Ja szczególnie teraz mocno odczuwam świadomość śmierci - po prostu, bez owijania w bawełnę. Jestem w grupie podwyższonego ryzyka z powodu autoimmunologicznej choroby. Wiem, że kiedyś na każdego przyjdzie kres, że mądrością jest akceptować wyroki boskie, a jednak ciężko... To nawet nie jest strach... To ciężar, którego nie sposób zrzucić, o którym można jedynie na chwilę zapomnieć.
Chcę tylko przetrwać do końca (jaki by nie był) i nie zwariować. Chcę zachować spokój i równowagę.
Smutno mi, wiecie?
Moje dziecko nie ma już ojca...
Jeśli straci matkę?
Ma ciocie, które je kochają...
Jakoś się ułoży...
Świat się nie zatrzyma...

Nie moje to rządy... nie moje...

4 komentarze:

  1. Trzeba być dobrej myśli - mimo wszystko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przesyłam silę. I wiarę,że przetrwamy to. I jeszcze odetchniemy pełną piersią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze będzie normalnie, a my w tej normalności mądrzejsi o to wszystko czego doświadczamy teraz. Dużo sił :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Macie rację, Dziewczyny. Trzymajmy się po prostu.
    Trzymajmy się!

    OdpowiedzUsuń