Jakoś łatwo się męczę - czy to już "starszość"? Przecież "nic" (!) dzisiaj nie robiłam.
Dzień minął niewiadomo jak i kiedy, jak z bicza strzelił.
Zbudziłam się dość późno i przy kawce oraz ciastkach, olewając porządne śniadanie, zajęłam się wspominaną wielokrotnie korektą. Zeszły mi na tym, z przerwami, jakieś dwie godziny. Potem, skostniała od tkwienia w chłodnawym mieszkaniu w jednej pozycji "przeprosiłam się" ze śniadaniem i gorącą herbatą, a następnie zdecydowałam się rozpalić w piecu, przy którym to zajęciu zawsze bardzo się brudzi, więc trzeba było pozamiatać, poukładać, po czym idąc za ciosem pościeliłam łóżko, uładziłam bałagan, o który na małym metrażu nad wyraz łatwo. Następnym pomysłem na zajęcia niedzielno-rekreacyjne było przygotowanie ciasta na bułeczki - proziaki oraz na racuchy. W międzyczasie odezwały się jedna po drugiej dwie koleżanki przez telefon. Nie były to zwięzłe i krótkie wymiany informacji... Potem obiad, niby szybki, ale jednak sam się nie zrobił.
Koniec końców zmierzchało już, gdy przezwyciężając chęć wyciągnięcia się na kanapie, wyszłam z domu, by odwiedzić koleżankę mieszkającą spory kawałek ode mnie. Wychodzę bowiem z założenia, że w domu zawsze zdążę się nasiedzieć, a najciekawsze rzeczy dzieją się poza swoimi czterema, wciąż tymi samymi ścianami.
U koleżanki było miło jak zwykle. Hania (zmienione imię) jest osobą o wyrazistym charakterze i tę osobowość widać w jej domu, w każdym detalu, którym się otacza. Zazdroszczę jej tej umiejętności tworzenia klimatu. Ja marzę o domu, który by mnie wyrażał, ale jakoś nie potrafię stworzyć sobie konkretnej wizji. U mnie wszystko "się staje" na bieżąco, trochę jakby samo, spontanicznie. Ot, dodaję szczegół do szczegółu, sama nie wiedząc, do końca, jaki będzie rezultat.
Posiedziałam tam z godzinkę ; objedzona jak bąk, bo mnie uraczono kolacją, wróciłam do domu i zastanawiam się, gdzie i jak uciekł ten dzień? Przecież "nic" nie robiłam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz