poniedziałek, 3 lutego 2025

Sny, marzenia i ból d...

Myślałam, że oszaleję dziś w pracy - tak mi naiwaniał ten ogonowy odcinek kręgosłupa. Najgorzej właśnie, gdy siedzę, widocznie zachodzi jakiś ucisk. Koszmar! Dopiero plaster rozgrzewający, na którego pomysł wpadłam, przyniósł mi ulgę. Wróciłam jednak do domu bardzo wymęczona. Dobrze, że nie muszę dziś gotować, bo gar zupy pomidorowej wystarczy jeszcze na jutro.

Nie potrafię już streścić swojego wczorajszego snu (w ogóle rzadko pamiętam swoje sny), ale śniło mi się coś o D. i w tym śnie olśniło mnie, dlaczego tak mnie ona irytuje. I wiecie, choć snu nie pamiętam, wyraźnie jeszcze czuję ulgę doznaną we śnie. Jakoś i na jawie ją czuję, bo dotarło do mnie, że wszystko jest w porządku, po prostu tak, jak miało i ma być. Jest, co jest, czuję, co czuję i ona zapewne również. Po prostu takie są fakty.

Dzisiejszej nocy śniło mi się, że mam możliwość kupić stary dom mojego Taty albo w jego rodzinnej miejscowości - nie pamiętam, ale myślę, że ten szczegół większego znaczenia nie ma. Odkrywam we śnie, że jest to w zasięgu moich możliwości, choć nie tak łatwe. Rozentuzjazmowana podejmuję pierwsze kroki, wyobrażam sobie, jak będzie cudownie mieszkać na wsi i mieć własne podwórko, gdy nagle... uświadamiam sobie: przecież na tej gospodarce trzeba się ogromnie naharować. Przecież to nie ma nic wspólnego z sielanką typu "Dom nad rozlewiskiem". Przecież ja się nie znam! przecież ja nie lubię nie mieć czasu na czytanie ksiażek! Przecież ja nie chcę zaprzedawać duszy i całego wolnego czasu!
I entuzjazm znika... I w tym momencie budzę się. A sen "pracuje" we mnie i daje do myślenia. Bo dokładnie tak jest: marzenia mają swoją cenę i nawet na nie trzeba uważać.

A może prawdziwe, takie naprawdę z serca marzenia są wtedy, gdy nieistotne stają się ofiary i wyrzeczenia? Może, skoro się waham, to nie są marzenia prawdziwie moje?

Ba! I bądź tu mądry! Którym marzeniom wierzyć?


PS. Przywiozłam sobie z piątkowego kręgu książkę ; zgodzili się pożyczyć z biblioteczki, która w głównej mierze służy za element wystroju pomieszczenia. "Ze wspomnień Samowara" Benedykta Hertza już dawno chciałam przeczytać, bo gdzieś mi kiedyś mignęła i wydała się zachęcająca. Jest nieco inna niż się spodziewałam, raczej dla dzieci, niemniej urocza to lektura i bardzo relaksująca.


PS.2 Mama skończyłaby dziś 71 lat - jak mogłam zapomnieć o tym napisać?

Gdziekolwiek, kimkolwiek i czymkolwiek jesteś - bądź szczęśliwa i spełniona.

Bądź.

O to ostatnie właściwie nie muszę prosić, bo jesteś. Zawsze, ciągle...

Bądź.

niedziela, 2 lutego 2025

Atrakcyjność

Jakaś mnie wena "najszła" pod wieczór.
Pod wpływem wpisów koleżanki, która dba o figurę i wagę, nawiedziły mnie myśli o atrakcyjności.

Ja niestety nie jestem kobietą skupioną na urodzie. Lubię dobrze wyglądać, owszem, ale zabiegi wokół tego nudzą mnie i irytują. Minimalizuję tę sferę.

Własne doświadczenia mówią mi, że wygląd nie jest podstawą atrakcyjności. Zdarzało mi się wyglądać dość niedbale, a jednak spotkać się z zainteresowaniem... zainteresowanych ;)

Nie wtedy wcale, gdy wyglądałam "jak ta lala", ale gdy pozwalałam sobie na spontaniczność, żywiołowość i pełną energii radość. Gdy wchodziłam w kontakt i okazywało się, że umiem słuchać i rozmawiać.

W czasie ostatniego pobytu w sanatorium nie miałam zębów. Usunięto mi wszystkie w narkozie. "Zastępczego" uzębienia nie zdążyłam sobie sprawić przed wyjazdem. Krępowało mnie to, ale zdecydowałam, że skoro jadę do sanatorium w celach leczniczych i przy okazji turystycznych, a nie na konkurs piękności, nie będę się tym przejmować i ani myślę przekładać turnusu. Komu się nie spodobam, ten niech łaskawie skieruje wzrok w inną stronę.
I co?
I na dancingu pod gołym niebem, gdzie tańczyłam w grupie innych kuracjuszy, przyłączył się do mnie pewien pan. Przez cały turnus szukał potem mojego towarzystwa, a na koniec otrzymałam od niego pamiątkę - słonika z jakiegoś szkła. Nie brałam tego pana pod uwagę jako partnera, bo nie krył, że jest żonaty oraz że nie stroni od romansów, ale widziałam wpatrzone we mnie oczy i szukanie ze mną kontaktu. Dobrze się bawiliśmy na dancingach i pogawędkach przy tężni. Dał się lubić, pomimo iż nie pochwalałam jego romansowych ciągotek. Przed Bożym Narodzeniem zadzwonił do mnie z życzeniami. Miło mi było - ot, co.
Miałam jeszcze kilka podobnych sytuacji i jestem głęboko przekonana, że komu się mamy spodobać, stanie się to bez specjalnych zabiegów z naszej strony. Mogę być, na przykład, umorusana węglem przy pracy nad rozładunkiem (coroczna robota przed zimą), ale roześmiana i żywa - to wystarczy.

Więc choć przyjemnie jest czuć się piękną, programowo dystansuję się do tego zawracania głowy. Piękniejsza jest radość życia i bycia... sobą.

To ostatnie i na wygląd się przekłada, bo zupełnie inną energią emanuje kobieta (i w ogóle osoba) świadoma swojej wartości, nawet jeśli "nie wygląda", niż ładna, lecz pełna niewiary w siebie smutaska. Znam i takie kobiety, sama kiedyś byłam albo bywałam jedną z nich.

Małgorzata Musierowicz fajne, celne słowa włożyła w usta swojej książkowej bohaterki, nastoletniej Idy Borejko: "Trzeba najpierw uwierzyć w siebie, a potem o sobie zapomnieć".

Wieczorne postscriptum. Słówko o postanowieniach noworocznych

Wstyd się przyznać, ale wciąż jeszcze nie ukończyłam kursu korekty. Miewam potężne przestoje, opór, o którym dużo czytałam u Sylwii Kocoń, sabotuje moje poczynania aż "miło". Zawzięłam się jednak, że akceptując własne tempo jednak ten kurs ukończę. Choćby miało to trwać dziesięć lat!
Dzięki temu, co już wiem o oporze, udaje mi się go pokonywać i znowu ruszam z miejsca. Łatwo nie jest, materiał obszerny, ale odnotowuję kolejne małe kroczki i postępy. Dziś mordowałam się z przypisami do tekstów i jestem z siebie dumna, bo rozgryzłam kolejną trudną kwestię. Zachęca mnie to do niepoddawania się.

Walczyły we mnie dzisiaj dwie pokusy: wyskoczyć na łyżwy, bo otwarto u nas na rynku duże lodowisko, albo ulec słodkiemu lenistwu i zostać w domu. Wybrałam to drugie, ale obiecuję sobie jutro po pracy spędzić wieczór na sportowo. Już nawet wiem, jaki obiad zrobię wcześniej na następny dzień, by nie zajęło mi to wiele czasu.

Mam nadzieję, że  ból palców w łyżwiarstwie mi nie przeszkodzi: spadło mi dziesięciokilogramowe opakowanie brykietu drzewnego (mój opał do pieca) na stopę w samej skarpetce. Na szczęście poruszam palcami, więc raczej nie doszło do poważniejszej kontuzji. Tak zaklęłam z bólu przy tym wypadku, ze sąsiedzi za ścianą chyba podskoczyli :)

Wodnikowa Panna porusza temat postanowień noworocznych. Rzadko takowe podejmuję, jednak tym razem chciałabym:

- częściej robić domowe gołąbki i pierogi. W minionym roku karygodnie wyręczałam się gotowcami ze sklepu. Mój syn lubi domowe jedzonko, a i ja bardzo je kojarzę z atmosferą ciepła i bezpieczeństwa;
- nie żałować sobie takich spotkań jak ostatnie (i pierwsze w moim życiu) w tzw. kręgu. To było cudowne, piękne doświadczenie;
- ruszać częściej tyłek z domu. Na łyżwy, za miasto, na wycieczki z PTTK itd.

To taki "zrąb główny". W ramach tegoż mam kilka konkretnych marzeń i projektów, z którymi zobaczę, co da się zrobić. Chcę też choćby najmniejszymi kroczkami, ale konsekwentnie (z)realizować nieszczęsny kurs korekty. a jeśli mi się wreszcie uda go sfinalizować - odważyć się na drobne - na początek - zlecenia korektorskie.


P.S. Moja przyjaciółka - ze wsi - poprosiła mnie o pomoc w zredagowaniu ogłoszenia do lokalnej gazety o sprzedaży koguta (kogutów jest kilka, są wojownicze i zbytnio dokuczają kokoszkom). Ułożyłyśmy je do rymu i jaki efekt? Ludziska dzwonią nie po to, by kupić kuraka, ale by powiedzieć, jak bardzo im się spodobał tekst :) A kogut wciąż jeszcze niesprzedany!

Codziennostki i wglądy w siebie

Ból d... ma się znakomicie. Na szczęście ruch mi pomaga, więc nie czuję się zbytnio ograniczona. Wyzwaniem jest wysiedzenie w pracy przy biurku.

Och! Jak bardzo bym chciała wiedzieć wreszcie jasno i klarownie, czego w życiu pragnę, jakie zajęcie byłoby zgodne ze mną, satysfakcjonujące i karmiące. Nie mam tej jasności, łatwiej mi powiedzieć, czego mam dość, niż zaproponować coś w zamian. Wiem, co lubię, owszem, ale jak to przełożyć na konkrety, a nie mgliste fantazje? Wyznaczę sobie chyba tę intencję na nadchodzące dni i tygodnie: uważnie się sobie przyglądać i rozpoznać swoją drogę. O, tak!

W pracy, pomimo wszytko, czuję się lepiej niż za "starej gwardii". Jakoś tak normalniej, bardziej po koleżeńsku. Moja kierowniczka to kobieta do rzeczy ; przeprosiła mnie za wspomniany zgrzyt, rozmówiłyśmy się spokojnie i życzliwie. No, po prostu normalna jest babka :) Lubię ją.

Ja sama, po długim okresie różnych trudności i buntów odnalazłam chyba balans i właściwe podejście do tej swojej roboty. Nie zapałałam wielką miłością do płaszczenia "czterech liter" przed komputerem i spędzania czasu nie u siebie (w sensie nie tylko dosłownym), ale zdołałam jakoś tak się "ustawić", że jednak zmalało moje zmęczenie, poprawiła się motywacja i koncentracja. Po dużym kryzysie czuję się wreszcie dobrym pracownikiem, a dobrze jest to czuć.

W tym mijającym tygodniu odnalazłam DOM. Takie poczucie ogarnęło mnie podczas spotkania - kręgu w naszym wojewódzkim mieście. Dowiedziałam się o nim od koleżanki z wirtualno - duchowych przestrzeni, które spontanicznie zawiązały się dzięki Pati. Na kręgu poznałyśmy się osobiście. Niesłychanie nakarmiło mnie to spotkanie! Będę poszukiwać podobnych i regularnie w nich uczestniczyć, bo to jest TO!
W swoim codziennym środowisku sporadycznie mam okazję porozmawiać z kimś naprawdę głęboko, szczerze i osobiście o sprawach, które najbardziej mnie obchodzą: o duchowości, filozofii, osobistych refleksjach i emocjach. Owszem, moje relacje są szczere, ale tak głęboki poziom łączy mnie tylko z jedną przyjaciółką. Brakowało mi "swojego stada", gdzie tak bardzo mogę być sobą i czuć się przyjęta, akceptowana, rozumiana, To jest tak bardzo moje, że postanawiam być częstszą bywalczynią podobnych przestrzeni.

Dzięki Mateuszowi zyskuję parę groszy na tego rodzaju fanaberie :)

U Mateusza pracowałam wczoraj trzy godziny. Ostatni lokatorzy zostawili niesamowity syf! Wyrzuciłam m. in. zużytą prezerwatywę walającą się koło łóżka. Jako bonus za dobrą pracę przygarnęłam pozostawione pudło ciastek. Pojadłam dzisiaj zamiast śniadania i zostało ich jeszcze dla synusia, gdy wróci do domu w weekendowego wyjazdu.

I znowu wgląd - o ile więcej energii dała mi ta krzątanina niż tkwienie w biurze. Właściwie nie lubię sprzątać (czy aby na pewno?), a codzienna rutyna może stałaby się uciążliwa. Ale potrzebuję urozmaicenia w pracy, naprzemiennych aktywności ; to mnie ożywiło i wprawiło w dobry humor. Mogłam sobie przy robocie pogadać do siebie, pośpiewać - mogłam być sobą. W biurze to mało realne.