Ból d... ma się znakomicie. Na szczęście ruch mi pomaga, więc nie czuję się zbytnio ograniczona. Wyzwaniem jest wysiedzenie w pracy przy biurku.
Och! Jak bardzo bym chciała wiedzieć wreszcie jasno i klarownie, czego w życiu pragnę, jakie zajęcie byłoby zgodne ze mną, satysfakcjonujące i karmiące. Nie mam tej jasności, łatwiej mi powiedzieć, czego mam dość, niż zaproponować coś w zamian. Wiem, co lubię, owszem, ale jak to przełożyć na konkrety, a nie mgliste fantazje? Wyznaczę sobie chyba tę intencję na nadchodzące dni i tygodnie: uważnie się sobie przyglądać i rozpoznać swoją drogę. O, tak!
W pracy, pomimo wszytko, czuję się lepiej niż za "starej gwardii". Jakoś tak normalniej, bardziej po koleżeńsku. Moja kierowniczka to kobieta do rzeczy ; przeprosiła mnie za wspomniany zgrzyt, rozmówiłyśmy się spokojnie i życzliwie. No, po prostu normalna jest babka :) Lubię ją.
Ja sama, po długim okresie różnych trudności i buntów odnalazłam chyba balans i właściwe podejście do tej swojej roboty. Nie zapałałam wielką miłością do płaszczenia "czterech liter" przed komputerem i spędzania czasu nie u siebie (w sensie nie tylko dosłownym), ale zdołałam jakoś tak się "ustawić", że jednak zmalało moje zmęczenie, poprawiła się motywacja i koncentracja. Po dużym kryzysie czuję się wreszcie dobrym pracownikiem, a dobrze jest to czuć.
W tym mijającym tygodniu odnalazłam DOM. Takie poczucie ogarnęło mnie podczas spotkania - kręgu w naszym wojewódzkim mieście. Dowiedziałam się o nim od koleżanki z wirtualno - duchowych przestrzeni, które spontanicznie zawiązały się dzięki Pati. Na kręgu poznałyśmy się osobiście. Niesłychanie nakarmiło mnie to spotkanie! Będę poszukiwać podobnych i regularnie w nich uczestniczyć, bo to jest TO!
W swoim codziennym środowisku sporadycznie mam okazję porozmawiać z kimś naprawdę głęboko, szczerze i osobiście o sprawach, które najbardziej mnie obchodzą: o duchowości, filozofii, osobistych refleksjach i emocjach. Owszem, moje relacje są szczere, ale tak głęboki poziom łączy mnie tylko z jedną przyjaciółką. Brakowało mi "swojego stada", gdzie tak bardzo mogę być sobą i czuć się przyjęta, akceptowana, rozumiana, To jest tak bardzo moje, że postanawiam być częstszą bywalczynią podobnych przestrzeni.
Dzięki Mateuszowi zyskuję parę groszy na tego rodzaju fanaberie :)
U Mateusza pracowałam wczoraj trzy godziny. Ostatni lokatorzy zostawili niesamowity syf! Wyrzuciłam m. in. zużytą prezerwatywę walającą się koło łóżka. Jako bonus za dobrą pracę przygarnęłam pozostawione pudło ciastek. Pojadłam dzisiaj zamiast śniadania i zostało ich jeszcze dla synusia, gdy wróci do domu w weekendowego wyjazdu.
I znowu wgląd - o ile więcej energii dała mi ta krzątanina niż tkwienie w biurze. Właściwie nie lubię sprzątać (czy aby na pewno?), a codzienna rutyna może stałaby się uciążliwa. Ale potrzebuję urozmaicenia w pracy, naprzemiennych aktywności ; to mnie ożywiło i wprawiło w dobry humor. Mogłam sobie przy robocie pogadać do siebie, pośpiewać - mogłam być sobą. W biurze to mało realne.
Długo już trwa, jak przedkładam jakość rozmów i znajomości nad ich ilość. Doskonale więc Cię rozumiem. Także w relacjach damsko-męskich często gęsto przeszkadzała mi ich płytkość, jakoś przeciętni mężczyźni nie mieli tej "głębi" w sobie - co mi syn wytłumaczył rozkładem średniej inteligencji i średniego odchylenia poziomu inteligencji wśród mężczyzn (chodzi generalnie o to, że to odchylenie wśród kobiet jest bardziej wypłaszczone, więc więcej jest przeciętnie inteligentnych kobiet, a wśród mężczyzn są większę odchylenia w jedną i drugą stronę). Ja jestem szczęściarą, mam takie środowisko w pracy - choć oczywiście praca często nie jest miejscem na osobiste rozmowy. Gratuluję odnalezienia DOMU!
OdpowiedzUsuńZawsze wolałam mniej, ale głębiej, szczerzej, bliżej, jeśli chodzi o rozmowy. Zawsze ktoś taki gdzieś koło mnie był, ale chyba ostatnio czuję niedosyt. Takiego "domu" mi brakowało. W pracy nie zawsze spotyka się ludzi ze "swojej bajki", zresztą jakoś powątpiewam w przyjaźń w pracy, choć widywałam takową.
UsuńZ facetami - nie obrażając ich - to jakaś porażka. Bardzo rzadko spotykam kogoś na oczekiwanym poziomie. Intelektualnie i jakos tak... energetycznie był taką osobą R., ale moralnie - zupełna beznadzieja.