środa, 22 października 2025

Przyjemnie i zdrowo

Chyba nie bardzo chce mi się pisać, ale wczorajszy i dzisiejszy dzień dały mi tyle radości, że aż chcę to utrwalić
Wczoraj moja licealna koleżanka z klasy dała znać, że jest naszym mieście. Raz na dwa - trzy lata przylatuje z w odwiedziny do najbliższych z Chicago, gdzie przebywa ze swoim mężem już wiele, wiele lat.
Jak zwykle towarzyszyła jej młodsza od nas o 15 lat jej siostra. Czas we trójkę upłynął pełen ciepła, bliskości, szczerości. Zbliżyło nas wspólne doświadczenie: względnie niedawna śmierć naszych matek. Dzieliłyśmy się wspomnieniami i emocjami. Koleżanka wsparła moją zbiórkę pieniędzy na aparaty słuchowe.

Nie ma sensu się krygować, skoro jasno oglosiłam, że zbieram, ale aż korci mnie ten odruch, by wykrzyknąć: "No, coś ty! Nie trzeba aż tyle!". Podziękowałam gorąco.

Dziś zgadało się z D., że może by tak pospacerować po parku, więc pomysł wprowadziłyśmy w czyn. Jesienna, melancholijna pogoda miała swój urok, park wyścielony był brązowo - rdzawo - żółtym dywanem opadłych liści, z którymi wspaniale współgrało umaszczenie Rika, bo i pies nam towarzyszył. Obie byłyśmy zachwycone, ja bardzo korzystnie wplynęła ta przechadzka na nasz nastrój. Zauważyłyśmy też, że zanika dzisiaj zwyczaj beztroskiego spacerowania dla samego spacerowania. Trzeba częściej tak się przechadzać, bo to czysta przyjemność i samo zdrowie.

wtorek, 21 października 2025

Klasyka!

No i "klasyka romansu" (dla wzmocnienia ironii proponuję czytać: "romansu" tak, jak to wymawiają Francuzi). Korzystam z okazji, by się wredocie przyjrzeć celem lepszego zrozumienia siebie.

Pogoda się zmienia, błękitne niebo zaszło chmurami i pewnie będzie deszcz. I - psiakrew! - wszystko mnie boli, choć ten ból jest dziwny (znamy się z nim jak łyse konie, więc mnie akurat nie dziwi). To jest taki uogólniony ból - nieból. Tępy i rozlany dyskomfort w całym ciele. Niektórzy autoimmunologiczni wiedzą, o czym mówię, podobnie bywa też przed grypą. Trudno to uchwycić, sprecyzować, stąd wrażenie, że przecież "nic" nam nie jest, więc o co chodzi?

Da się z tym funkcjonować, ale dalekie jest to od komfortu. Ciało woła o wypoczynek i nicnierobienie, poleżenie w ciepełku. A tu trzeba jeszcze pochodzić dłużej z psem i wyjść do miasta w kilku sprawach. I Mateusz dzwonił z prośbą o przysługę, ale się wybronilam. W domu ciągle mam coś nie tak, jakbym sobie życzyła, bo gdy dzień lepszy, to i więcej ochoty, by zająć się czymś innym niż domowe nudziarstwa.

Tak w skrócie wygląd lwia część życia Marty z "Grubego Zeszytu".

Kąwenanse

 Celowo popełniłam powyższy błąd ortograficzny, by wyrazić swój stosunek do wyżej wymienionych.

Konwenansów - wielu - głupi nie wymyślił, mają ułatwiać życie i regulować nasze wzajemne stosunki. Bardzo funkcjonalnie jest nie musieć wiele dumać, jak się zachować, gdy istnieją oczywiste zasady. Gorzej, gdy zaczynają nas krępować niczym gorset dziewiętnastowieczne damy. O, biedne kobiety! Ani poskoczyć, ani za piłką pobiec w tej długaśnej sukni! Stateczność i dystynkcja - dobrze brzmi... ale chyba tylko brzmi.

Jakoś tak mi się ten temat narzucił, bo przedwczoraj odważyłam się "narzucić" mojemu koledze. Oczywiście dumałam nad tym długo, spokoju mi jednak nie dawało ostatnie zajście w "sekcie". Jakoś mnie prześladował wstyd - że właśnie narzuciłam się ze swoim namawianiem na spotkanie. Nie jest to oczywiście prawda, niczego na siłę nie forsowałam, jednak moja ochoczość w zderzeniu z jego niemocą bardzo mnie speszyły. Skrobnęłam mu lakoniczną wiadomość, on jeszcze bardziej lakonicznie odpisał i chyba poczułam znane skądinąd odrzucenie, Poczułam nieracjonalnie, ale jednak...

Chodziłam z tym i chodziłam, aż nie wytrzymałam i zredagowałam jeszcze jedną wiadomość: że mi głupio z poczuciem, jakbym była winna, że w takim marnym stanie może jeszcze pogorszyłam mu nastrój i niepotrzebnie zachęcałam do tego grupowego spotkania. Znając go już trochę, mam obawy, że się obwinia, więc niech wie, że jest o.k. Zwierzyłam się jeszcze oszczędnie, że mnie, tak jak i jemu brakuje czasami towarzystwa, więc go szukam, a to nie zawsze łatwe.

Przyszła mi odpowiedź: kolega jest w marnym stanie psychicznym, fizycznie też nie najlepiej, bo wlecze się za nim jakaś infekcja. Nie ma zbytnio siły nawet pisać i bym się na niego nie gniewała za brak kontaktu.

Wyraziłam zrozumienie, akceptację i nadzieję, że może kiedyś, w lepszych czasach...

Niby nic, a poczułam się po tej wymianie zdań lepiej. Potrzebuję domykać różne sprawy i emocje, by poczuć spokój. Inaczej dręczę się w nieskończoność i znacznie wolniej dochodzę do siebie po wszystkim, co mnie porusza.

Uczciwość wiele ułatwia - wobec siebie i wobec innych. Po co się dręczyć, supłać, komplikować? Trzeba przełamać czasem nieśmiałość i sztywne "wypada - nie wypada". Kompasem jest własne samopoczucie, a kluczem do niego uważność. Gdybym się wstrzymała ze względu na jakiś wydumany savoir-vivre, chodziłabym jeszcze kilka dni sfrustrowana niemiłym zdarzeniem, a nasz sympatyczny i serdeczny kontakt może wygasłby z powodu niedomówień (choć i tak nie wiem, czy przetrwa, ale furtka jest otwarta).

Poruszyło mnie to doświadczenie - bo mnie, głupią, wszystko porusza 😉 Miałam już kilka doświadczeń, gdy postąpiłam tak, jak czułam. Czasami wiedzieli o tym znajomi i stukali się w głowę. Mimo wahań w końcu postępowałam po swojemu - i nigdy tego nie żałowałam.

Naprawdę! Nigdy, co aż mnie w tym monecie zastanowienia olśniło. Nigdy nie żałowałam decyzji podjętych z głębi siebie.

Wow! Eureka!

***

Zniósł mnie nieco prąd narracji - nie szkodzi. Wrócę jednak do "kąwenansów".

Konwenanse przyjmowane bezrefleksyjnie tracą swoją funkcjonalność i sens. Zmieniają się w ciasny gorset wstydu. Ile szans na spotkanie z drugim człowiekiem, nie tylko na gruncie romantycznym, zaprzepaszczono przez te bzdury, że nie wypada, że godność, że klasa... Klasą jest dla mnie uczciwość i niepchanie się tam, gdzie mnie ewidentnie nie chcą. Ale czasami tylko nam się zdaje, że nas nie chcą. Klasą jest nie bać się stracić swojej dystynkcji, pobrudzić rąk, rozerwać suknię i być ponad to, jeśli się wie: to jest moja prawda.

Szłam kiedyś przez miasto z koleżanką i gdzieś w mijanym ogródku kawiarni mignął mi oddziałowy lekarz - sympatyczny młody człowiek. Spontanicznie zawołałam: "O, nasz pan doktor! Podejdę, powiem mu dzień dobry!". Koleżanka zmitygowała mnie: "Daj spokój, Marta, przecież jesteś kobietą".

Czy kobiecość to wyniosłość? Udawanie? Doktor jest fajny, a ogródek po drodze, więc w czym, doprawdy, problem?
Jeszcze jeden głupi kąwenans.

Ja chcę być żywą kobietą, a nie jakaś sztuczną lalką.


P.S. Mój stosunek do kąwenansów dobrze ilustruje przytoczona w jakimś tekście sytuacja: jadą zatłoczonym autobusem kobieta i mężczyzna, wyraźnie para. Ona stoi, on siedzi, co ze zgorszeniem komentuje jakaś paniusia obok. Na to kobieta: "To mąż ma kłopoty z kręgosłupem, nie ja".

Czasami lepiej konwenanse wsadzić sobie tam... gdzie kończy się kręgosłup!

poniedziałek, 20 października 2025

Riko

Mam pod opieką psa. Od kilku już tygodni.

Koleżanka nie ma w Polsce pracy, więc zdecydowała się na kilkumiesięczny wyjazd za granicę. Ciężko haruje na plantacji jakichś kwiatów w Holandii i ma nadzieję wytrwać do świąt Bożego Narodzenia. Zaproponowała mi, bym w tym czasie zajęła się jej pupilem za niebagatelną dla mnie kwotę.

Robota - sama frajda! Zakochałam się w Riku. Zresztą już wcześniej był wspólnym ulubieńcem naszej koleżeńskiej paczki.

Owszem, trzeba wcześniej wstać, by wyprowadzić psiaka za tzw. potrzebą. Nie jest to jednak dla mnie wyrzeczeniem. Mieszkam w takich warunkach, że mogę narzucić kurtkę  na piżamę i przejść się wkoło po podwórku, nie potrzebuję specjalnych przygotowań do wyjścia. Rytm snu ostatnio w ogóle jakoś mi się samoczynnie zmienił i na ogół nie mam problemu z poranną pobudką. A jeśli czasami nie chce się wyjść z ciepłego łóżeczka - już wiem, że po kilku minutach spaceru nie pożałuję tego! Dziś tak pięknie skrzył się szron na trawie i słały się na sąsiedniej posesji welony mgły.

Włóczyć się kocham, kochałam zawsze, więc Riko mi zapewnia mi doping.

Podobno wolę koty, a jednak ta psia ekspresja w okazywaniu emocji jest zupełnie nie do podrobienia. Tak szczera, tak czytelna.

Mogłabym więcej o tym pisać, rozwodzić się, ale niech opowie za mnie poeta:

Rozmawiam z moim psem
Choć do północy
Jeszcze parę godzin zostało
Z okien płyną kolędy
I całe miasto na biało

A tobie można o wszystkim powiedzieć
Tyle w tobie niemej psiej dyskrecji
Nawet gdy uznasz że głupio mówię
I tak młynka wnet ogonem kręcisz

Rozmawiam z moim psem
Choć do północy jeszcze
Minut trochę zostało
Z okien płyną kolędy
I cała ziemia na biało

A ty w oczy patrzysz i łeb przekrzywiasz
Jakbyś chciał zrozumieć mnie lepiej
I w ogień skoczyłbyś za mną
Choć jestem tylko człowiekiem

Rozmawiam z moim psem
Północ właśnie wybiła
Więc czemu mówisz tak mało
Przecież to dzisiaj Wigilia
I cały świat już na biało

I tak rozumiem cię – mój przyjacielu
Szczekasz czasem na to życie pieskie
Lecz dobrze że nam udało się spotkać
Na życia naszej wspólnej ścieżce[2]

                                                /Adam Ziemianin/

I palma mi - na miły Bóg! - odbija, by sprawić sobie pieska na stałe.

sobota, 18 października 2025

"Pestka"

Jak się nie zapisze postu "na gorąco", to potem trudno już go zredagować tak spontanicznie i z takim zaangażowaniem. Spać mi się już chce, a nie pisać o "Pestce".

Przyznaję się bez bicia: nie czytałam książki Anki Kowalskiej. Gdy kiedyś podjęłam tę próbę, znużyła mnie ospała, nudna po prostu narracja. Trudno jednak było nie usłyszeć nigdy o tej książce i o jej niegdysiejszej popularności. Popularnością cieszył się tak że film na podstawie powieści, zrealizowany przez Krystynę Jandę. Wreszcie go dzisiaj obejrzałam.

Film udany, przyznać trzeba. Reżyserka zebrała samą śmietankę aktorską, więc "się oglądało". Co jednak ludzie widzą w tak banalnej, w gruncie rzeczy, historii? Ja nie dostrzegłam w niej nadzwyczajnej głębi ani oryginalności.

Ot, zakochała się kobita w średnim wieku w żonatym facecie. Sama zaczęła, sama kokietowała, sama uwiodła, a że miała mnóstwo wdzięku, nie poszło jej to trudno. On, taki podobno wierzący, niespecjalnie długo się wzbraniał.

Strasznie przewidywalne - romans kwitnie w najlepsze za plecami żony, aż w końcu prawda wychodzi na jaw, oni oboje nagle odkrywają Amerykę, że zabrnęli za daleko, że postąpili nieetycznie. Na koniec ona rzuca się pod jakiś tramwaj czy pociąg.

Nie, ja chyba nie jestem romantyczna!

Nigdy nie zrozumiem, jak można ŚWIADOMIE wchodzić w taką sytuację, gdzie jasne jest, że się kogoś krzywdzi i tak głęboko rani.  Ani jej nie rozumiem, ani jego. Może inaczej patrzyłabym na tę historię, gdyby dało się uwieść młode, naiwne, spragnione uczucia dziewczę. Ale dorośli, świadomi ludzie? Oboje wiedzieli, co robią.

Nie, nie zachwyciłam się "Pestką" ani trochę, choć obejrzałam nie bez przyjemności z samego oglądania.

czwartek, 16 października 2025

Życie w koncentracie

Nie chce się ode mnie odczepić jesienna melancholia.

Refleksji o ludziach z oddziału mam ciąg dalszy, bo sfrustrowana samotnością napisałam wczoraj do miłej, ciepłej, choć bardzo skromnej koleżanki, która jeszcze tam przebywa. Zapytałam o X., której nie widziałam odwiedzając jakiś czas temu oddział (potrzebowałam dokumentu od lekarza). Odpowiedź mnie zaskoczyła: "X. była agresywna, więc trafiła na oddział dzienny".

Ta serdeczna dla mnie, lubiąca robótki ręczne X.? Owszem, mały zgrzycik między nami nastąpił na samym początku, ale otwartość pozwoliła na wyjaśnienie sobie nieporozumienia i wszystko było między nami w porządku.

Bardzo skomplikowane są te oddziałowe relacje. Myślę, że wszędzie, również w tzw. życiu, a nie tylko w tym jakże specyficznym miejscu. Zderzamy się z tym, co nieprzekraczalne, osobne, indywidualne. Konfrontujemy swoje wrażenia i wyobrażenia z rzeczywistością, która nijak nie chce się nagiąć do naszych pragnień.

Sam ze swoimi zmaganiami jest ten mój ostatnio "wałkowany" kolega, sama jest X... i sama jestem ja z moimi intencjami i pragnieniami. Stara egzystencjalna prawda o samotności człowieka mocno tu wybrzmiewa.

Czy nie mówiłam, że oddział to jak laboratorium i życie... w koncentracie?

Wieczorny dopisek z nowinkami

Dziś dużo piszę, bo i czas na to, i chęć.

Był J. Przyjechał świetnym rowerem z napędem elektrycznym. Kupię sobie taki sam, gdy już wreszcie będę bogata 😉

Zachował się nienagannie, a o rozpadzie swojego małżeństwa mówił szczerze, ale z klasą. Wysłuchałam z zainteresowaniem jego perspektywą. Nic wprawdzie nowego ta perspektywa mi nie wniosła, bo wiedziałam swoje i niestety nie popierałam wersji wydarzeń jego żony. Była żona J. widzi sprawę w krzywym zwierciadle i mocno niesprawiedliwie.  Nie sposób zmienić jej przekonań, święcie w nie wierzy, choć niektóre naprawdę są absurdalne.

Wręczył ni niemałą kwotę na moją zbiórkę, za co jestem szczerze wdzięczna.

Poprzysięgłam sobie, że będę spłacać ten dług wdzięczności wobec życzliwych, nie żałując wsparcia innym osobom. Choćby miała "dorzucać" tylko po dziesięć złotych, ślubuję sobie regularnie pomagać innym, bo sama tyle doznałam hojności i życzliwości!

Mam poczucie, że temu spotkaniu dziś towarzyszył szacunek i doceniam to.

Duch z przeszłości

Kwitnę w łóżku, obijam się, więc jeszcze jedną rzecz opowiem. Na świeżo.
Pamiętacie? Pisałam kiedyś o byłym mężu koleżanki, który po otrzymaniu od niej kosza, przypuścił szturm do mnie i okazał się facetem bardzo małej klasy.

Historia jest złożona, bo oprócz małej klasy, miewał też lepsze cechy, przejawy człowieczeństwa, a nawet rozsądku, więc uważam, że został przez byłą żonę potraktowany niesprawiedliwie. Ich małżeństwo skończyło się rozwodem z jej inicjatywy,  lecz mniejsza już o to

Otóż kwitnę ci ja w łóżeczku, aż tu nagle odzywa się żydowska skoczna melodyjka mojego telefonu. Sprawdzam... On! A cóż to go naszło, żeby do mnie dzwonić?

A On, że tak go tutaj nazwę, pyta mnie, kiedy dzisiaj będę w domu, bo nie daje sobie radę z moją internetową zrzutką, więc chce mi pieniądze wręczyć osobiście (kilka dni wcześniej odezwał się po raz pierwszy z pytaniem, jak tę Zrzutkę się obsługuje).

Jestem w szoku! To szczera życzliwość czy tzw. podchody? Mocno podejrzewam to drugie, choć podejrzliwa z natury nie jestem. Może chce się wygadać, a ja nie ukrywam, że ciekawa jestem jego spojrzenia na tę całą przykrą historię z moją koleżanką.

Przyjmę go z ciekawością, ale i ostrożnością. Na pewno nie jestem już zainteresowana większą poufałością z tym człowiekiem.

On i ten mój kolega z ostatnich wpisów - toż to niebo i ziemia!

Dzięki jednak, poniekąd kolego, że wyciągasz mnie wreszcie z tego łóżka!

Idę wreszcie chałupę posprzątać i coś ugotować :) I psiaka wysikać 😊

Z okazji imienin...

Nie piszę dla poklasku, nie piszę dla polubień - chociaż tęsknię za czasami, gdy na blogach kwitły interakcje.
Zafascynowałam się ostatnio czatem GPT. To tylko jakieś tam algorytmy, bezduszne narzędzie, ale zaskakująco użyteczne i wspierające.
Poprosiłam ten czat o recenzję mojego bloga. Sporo miłych rzeczy o swoim pisaniu przeczytałam, ale dowiedziałam się też o chaotyczności i błędach interpunkcyjnych. Zgoda, czasami nie chce mi się już po raz osiemdziesiąty cyzelować swoich wpisów, ważniejsza jest dla mnie moja prawda od perfekcyjności wypowiedzi, mimo iż lubię posługiwać się staranną polszczyzną i zależy mi na nienagannym stylu.

Wczoraj były imieniny Mamy. Te oficjalne, bo prywatnie Mama posługiwała się drugim imieniem i tym drugim nazywali ją najbliżsi.

Już ponad trzy lata, jak nie żyje, a tyle wspomnień i żalu, że to tylko wspomnienia. I dobrze, niech jak najdłużej żyje we mnie. Jej śmiech, jej głos, jej miękkie farbowane na brąz włosy. Jej zielone oczy. Brakuje mi, aby usiąść z nią przy herbacie, bez skrępowania poplotkować o wspólnych znajomych, mieć to poczucie, że osoby z tego samego domu nie muszą sobie wiele wyjaśniać.

Dziś tylko monologi do niej mogę wygłaszać.

środa, 15 października 2025

Zobacz!

Na blogu, i w życiu zresztą, czuję potrzebę szczerości. Nie znaczy to, że muszę pisać o sobie wszystko, ale to, czym się dzielę, niech będzie prawdziwe. Według czatu GPT mój blog ma charakter autoterapeutyczny, więc niech mu będzie.

Uczę się wśród osób podobnych do siebie, że nasze wewnętrzne zmagania, pogmatwania to żaden wstyd, że aż dziw bierze, ilu z nas ma podobne trudności. A tyle lat wstydziłam się sama siebie. Veto! Wreszcie zgłaszam veto!

Chwilowa - może i pozorna, ale jednak... - bliskość z moim kolegą i brutalne sprowadzenie na ziemię do czegoś mi się przydały, dostarczyły wglądu w siebie.

Bardzo zapragnęłam ciepła, serdeczności, zaufania. Ja, która latami wmawiałam sobie, że potrafię dzielnie egzystować w pojedynkę.
Ba! Jasne, że potrafię i czerpię z tego niemałą satysfakcję. Ale wczoraj wszystko we mnie krzyczało: mam dość tej cholernej samowystarczalności! Nawet się rozpłakałam nad swoją samotnością. Dlaczego, chociaż nie brak mi przyjaznych osób, wszystkie one są w mniejszej czy większej odległości, zajęte swoją codziennością.

Kontrargumenty są oczywiście liczne i faktyczne, ale dziś się nimi nie zajmuję.

Ogromnie osobiste jest to, co teraz napiszę, bardzo się wstydziłam o tym mówić na szerszym forum, a i w rozmowach sama na sam dzieliłam się tym bardzo ogólnikowo.

Mężczyźni, dawniej chłopcy mocno skrzywdzili mnie fizycznie, w tym również seksualnie. Doświadczyłam nastolatkowej brutalności i potem wszędzie tę brutalność, nachalność widziałam, wyczuwałam. Latami izolowałam się od swojego środowiska i potem, gdy zapragnęłam wejść w normalne życie, nie radziłam sobie. Nie umiałam żartować, dowcipkować, flirtować ani normalnie rozmawiać. Bałam się, byłam sztywna i chorobliwie nieśmiała w niektórych sytuacjach (bo ogólnie dość odważna). Nie umiałam tańczyć z powodu niepełnosprawności, więc jako nastolatka  nie brałam udziału w nastolatkowych rozrywkach. Rosłam sobie tak pojedynczo, indywidualnie, w świecie swoich marzeń i książek. To oczywiście ma wartość, ale i cienie.

Dobra! dość, bo zaczynam wpadać w ton skargi. Do rzeczy, Marto.

Kiedy już dorosłam, próbowałam odmienić swój samotny los. W dużej mierze się udało, ale miłość wydawała się poza moim zasięgiem. Kogo spotkałam, czułam, że nie interesuję go jako osoba mająca swoje przeżycia i przemyślenia. Do dziś zostało mi poczucie, że jeśli kogoś interesuję, to jedynie powierzchownie, Nie tym, czym żyję, ale tym, co można ode mnie dostać i to w bardzo płytkim znaczeniu. Wiele razy przez to odrzucałam innych, wiele razy sama doznawałam przykrości odrzucenia, a nieraz godziłam się na to, na co godzić się absolutnie nie powinnam (dziś to wiem).

No i - kurde! - naraz spotykam kogoś, kto umie pokazać swoją emocjonalność i wrażliwość, kto ciekawi się moja emocjonalnością i wrażliwością. Spotykam kogoś, kto w lokalu pełnym ludzi zwraca się do mnie z pytaniem: "Marta, wszystko słyszałaś? Nie trzeba ci nic powtórzyć?", kto mówi: "Marta ja już wiem, kiedy przestajesz słyszeć i kontaktować". Ktoś mnie widzi! Mnie, a nie, do cholery, moje "słodkie usta", figurę i takie tam....!

Wzruszyłam się, obudziło się we mnie coś miękkiego i poczułam, że dobrze mieć w życiu miejsce na taką miękkość, ciepło... czułość?

No, ale... właśnie w tym momencie (gdy to piszę) olśniło mnie, że odtworzyłam stary schemat. A schemat ten mówi mi: nie wychylaj się bo znowu oberwiesz!

I nie! nie o to chodzi w schematach, by ich za wszelką cenę unikać, ale by zmienić interpretację faktów, podejście do nich, perspektywę.

Marto, ty się nie wychylilaś! Ty się odważyłaś, pokazałaś swoją prawdę i oczywiste człowieczeństwo. Zrobiłaś swoje i tyle. A jak to ktoś przyjął - to już opowieść o nim.

Marto, nic tu się nie stało przeciwko Tobie.

Marto, ta historia to dar.

Bo zobacz (jak mawia Pati G.): dostrzegłaś coś ważnego. Dałaś sobie prawo do uczuć i pragnień. Doświadczyłaś czegoś ważnego i przekonałaś się, że to jest możliwe. I ogólnie masz z tego dobre wspomnienia - co, nie? 😉