Chyba nie bardzo chce mi się pisać, ale wczorajszy i dzisiejszy dzień dały mi tyle radości, że aż chcę to utrwalić
Wczoraj moja licealna koleżanka z klasy dała znać, że jest naszym mieście. Raz na dwa - trzy lata przylatuje z w odwiedziny do najbliższych z Chicago, gdzie przebywa ze swoim mężem już wiele, wiele lat.
Jak zwykle towarzyszyła jej młodsza od nas o 15 lat jej siostra. Czas we trójkę upłynął pełen ciepła, bliskości, szczerości. Zbliżyło nas wspólne doświadczenie: względnie niedawna śmierć naszych matek. Dzieliłyśmy się wspomnieniami i emocjami. Koleżanka wsparła moją zbiórkę pieniędzy na aparaty słuchowe.
Nie ma sensu się krygować, skoro jasno oglosiłam, że zbieram, ale aż korci mnie ten odruch, by wykrzyknąć: "No, coś ty! Nie trzeba aż tyle!". Podziękowałam gorąco.
Dziś zgadało się z D., że może by tak pospacerować po parku, więc pomysł wprowadziłyśmy w czyn. Jesienna, melancholijna pogoda miała swój urok, park wyścielony był brązowo - rdzawo - żółtym dywanem opadłych liści, z którymi wspaniale współgrało umaszczenie Rika, bo i pies nam towarzyszył. Obie byłyśmy zachwycone, ja bardzo korzystnie wplynęła ta przechadzka na nasz nastrój. Zauważyłyśmy też, że zanika dzisiaj zwyczaj beztroskiego spacerowania dla samego spacerowania. Trzeba częściej tak się przechadzać, bo to czysta przyjemność i samo zdrowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz