wtorek, 21 października 2025

Kąwenanse

 Celowo popełniłam powyższy błąd ortograficzny, by wyrazić swój stosunek do wyżej wymienionych.

Konwenansów - wielu - głupi nie wymyślił, mają ułatwiać życie i regulować nasze wzajemne stosunki. Bardzo funkcjonalnie jest nie musieć wiele dumać, jak się zachować, gdy istnieją oczywiste zasady. Gorzej, gdy zaczynają nas krępować niczym gorset dziewiętnastowieczne damy. O, biedne kobiety! Ani poskoczyć, ani za piłką pobiec w tej długaśnej sukni! Stateczność i dystynkcja - dobrze brzmi... ale chyba tylko brzmi.

Jakoś tak mi się ten temat narzucił, bo przedwczoraj odważyłam się "narzucić" mojemu koledze. Oczywiście dumałam nad tym długo, spokoju mi jednak nie dawało ostatnie zajście w "sekcie". Jakoś mnie prześladował wstyd - że właśnie narzuciłam się ze swoim namawianiem na spotkanie. Nie jest to oczywiście prawda, niczego na siłę nie forsowałam, jednak moja ochoczość w zderzeniu z jego niemocą bardzo mnie speszyły. Skrobnęłam mu lakoniczną wiadomość, on jeszcze bardziej lakonicznie odpisał i chyba poczułam znane skądinąd odrzucenie, Poczułam nieracjonalnie, ale jednak...

Chodziłam z tym i chodziłam, aż nie wytrzymałam i zredagowałam jeszcze jedną wiadomość: że mi głupio z poczuciem, jakbym była winna, że w takim marnym stanie może jeszcze pogorszyłam mu nastrój i niepotrzebnie zachęcałam do tego grupowego spotkania. Znając go już trochę, mam obawy, że się obwinia, więc niech wie, że jest o.k. Zwierzyłam się jeszcze oszczędnie, że mnie, tak jak i jemu brakuje czasami towarzystwa, więc go szukam, a to nie zawsze łatwe.

Przyszła mi odpowiedź: kolega jest w marnym stanie psychicznym, fizycznie też nie najlepiej, bo wlecze się za nim jakaś infekcja. Nie ma zbytnio siły nawet pisać i bym się na niego nie gniewała za brak kontaktu.

Wyraziłam zrozumienie, akceptację i nadzieję, że może kiedyś, w lepszych czasach...

Niby nic, a poczułam się po tej wymianie zdań lepiej. Potrzebuję domykać różne sprawy i emocje, by poczuć spokój. Inaczej dręczę się w nieskończoność i znacznie wolniej dochodzę do siebie po wszystkim, co mnie porusza.

Uczciwość wiele ułatwia - wobec siebie i wobec innych. Po co się dręczyć, supłać, komplikować? Trzeba przełamać czasem nieśmiałość i sztywne "wypada - nie wypada". Kompasem jest własne samopoczucie, a kluczem do niego uważność. Gdybym się wstrzymała ze względu na jakiś wydumany savoir-vivre, chodziłabym jeszcze kilka dni sfrustrowana niemiłym zdarzeniem, a nasz sympatyczny i serdeczny kontakt może wygasłby z powodu niedomówień (choć i tak nie wiem, czy przetrwa, ale furtka jest otwarta).

Poruszyło mnie to doświadczenie - bo mnie, głupią, wszystko porusza 😉 Miałam już kilka doświadczeń, gdy postąpiłam tak, jak czułam. Czasami wiedzieli o tym znajomi i stukali się w głowę. Mimo wahań w końcu postępowałam po swojemu - i nigdy tego nie żałowałam.

Naprawdę! Nigdy, co aż mnie w tym monecie zastanowienia olśniło. Nigdy nie żałowałam decyzji podjętych z głębi siebie.

Wow! Eureka!

***

Zniósł mnie nieco prąd narracji - nie szkodzi. Wrócę jednak do "kąwenansów".

Konwenanse przyjmowane bezrefleksyjnie tracą swoją funkcjonalność i sens. Zmieniają się w ciasny gorset wstydu. Ile szans na spotkanie z drugim człowiekiem, nie tylko na gruncie romantycznym, zaprzepaszczono przez te bzdury, że nie wypada, że godność, że klasa... Klasą jest dla mnie uczciwość i niepchanie się tam, gdzie mnie ewidentnie nie chcą. Ale czasami tylko nam się zdaje, że nas nie chcą. Klasą jest nie bać się stracić swojej dystynkcji, pobrudzić rąk, rozerwać suknię i być ponad to, jeśli się wie: to jest moja prawda.

Szłam kiedyś przez miasto z koleżanką i gdzieś w mijanym ogródku kawiarni mignął mi oddziałowy lekarz - sympatyczny młody człowiek. Spontanicznie zawołałam: "O, nasz pan doktor! Podejdę, powiem mu dzień dobry!". Koleżanka zmitygowała mnie: "Daj spokój, Marta, przecież jesteś kobietą".

Czy kobiecość to wyniosłość? Udawanie? Doktor jest fajny, a ogródek po drodze, więc w czym, doprawdy, problem?
Jeszcze jeden głupi kąwenans.

Ja chcę być żywą kobietą, a nie jakaś sztuczną lalką.


P.S. Mój stosunek do kąwenansów dobrze ilustruje przytoczona w jakimś tekście sytuacja: jadą zatłoczonym autobusem kobieta i mężczyzna, wyraźnie para. Ona stoi, on siedzi, co ze zgorszeniem komentuje jakaś paniusia obok. Na to kobieta: "To mąż ma kłopoty z kręgosłupem, nie ja".

Czasami lepiej konwenanse wsadzić sobie tam... gdzie kończy się kręgosłup!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz