sobota, 18 października 2025

"Pestka"

Jak się nie zapisze postu "na gorąco", to potem trudno już go zredagować tak spontanicznie i z takim zaangażowaniem. Spać mi się już chce, a nie pisać o "Pestce".

Przyznaję się bez bicia: nie czytałam książki Anki Kowalskiej. Gdy kiedyś podjęłam tę próbę, znużyła mnie ospała, nudna po prostu narracja. Trudno jednak było nie usłyszeć nigdy o tej książce i o jej niegdysiejszej popularności. Popularnością cieszył się tak że film na podstawie powieści, zrealizowany przez Krystynę Jandę. Wreszcie go dzisiaj obejrzałam.

Film udany, przyznać trzeba. Reżyserka zebrała samą śmietankę aktorską, więc "się oglądało". Co jednak ludzie widzą w tak banalnej, w gruncie rzeczy, historii? Ja nie dostrzegłam w niej nadzwyczajnej głębi ani oryginalności.

Ot, zakochała się kobita w średnim wieku w żonatym facecie. Sama zaczęła, sama kokietowała, sama uwiodła, a że miała mnóstwo wdzięku, nie poszło jej to trudno. On, taki podobno wierzący, niespecjalnie długo się wzbraniał.

Strasznie przewidywalne - romans kwitnie w najlepsze za plecami żony, aż w końcu prawda wychodzi na jaw, oni oboje nagle odkrywają Amerykę, że zabrnęli za daleko, że postąpili nieetycznie. Na koniec ona rzuca się pod jakiś tramwaj czy pociąg.

Nie, ja chyba nie jestem romantyczna!

Nigdy nie zrozumiem, jak można ŚWIADOMIE wchodzić w taką sytuację, gdzie jasne jest, że się kogoś krzywdzi i tak głęboko rani.  Ani jej nie rozumiem, ani jego. Może inaczej patrzyłabym na tę historię, gdyby dało się uwieść młode, naiwne, spragnione uczucia dziewczę. Ale dorośli, świadomi ludzie? Oboje wiedzieli, co robią.

Nie, nie zachwyciłam się "Pestką" ani trochę, choć obejrzałam nie bez przyjemności z samego oglądania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz