Nawet nie napisałam, że zakończyłam już bardzo długie zwolnienie chorobowe z pracy. W poniedziałek pojawiłam się na miejscu "silna, zwarta i gotowa", lecz porządnie zakatarzona i zachrypnięta, co nie uszło uwadze koleżanek. Wysłały mnie na "przymusowe" wczasy pod gruszą.
Oczywiście żartuję z tymi przymusowymi, jednak K. przyznała, że jeżeli wykorzystam tę możliwość teraz, umożliwi jej to spokojne rozliczenie się z tychże wczasów w jeszcze w listopadzie. Uznałam, że nie mam nic przeciwko wyświadczeniu jej tej uprzejmości.
Przez dwa ostatnie dni dużo leżałam, spałam, wypoczywałam, a dziś czuję nieco więcej energii, więc powolutku przechodzę w "tryb aktywny", rozglądam się po domu, czego dziś ode mnie potrzebuje moja przestrzeń (wyniesienia części odzieży do piwnicy i wytarcia "metra" kurzu z mebli).
Jestem w domu - jak zwykle ostatnio - sama, jeśli oczywiście nie liczyć psa, który mi się trafił pod tymczasową opiekę (o tym kiedy indziej) i próbuję rozpoznać, za czym w tej samotności zdarza mi się dojmująco tęsknić. Nauczona przez Pati Garg przywołuję uczucia w ciele, gdy czułam się otoczona bliskimi, ciepłem i bezpieczeństwem. I przychodzą do mnie spostrzeżenia oraz refleksje.
Nie było mi słodko w małżeństwie, często czułam ogromny, niemal fizyczny ciężar. I oczywiście nie tego mi brak, ale tych momentów, gdy nic wielkiego się nie działo, a jednak odczuwałam rozluźnienie, spokój, relaks. Było mi wtedy - po prostu dobrze. Zero napięć, za to spokój i przyjemność z bycia tu i teraz.
Ponieważ to pamiętam, potrafię przywołać to poczucie i teraz. Co stoi na przeszkodzie, by poczuć się dobrze sama ze sobą, z moimi zwierzakami, z moim blogiem, bukiecikiem zerwanych rano jesiennych kwiatków (właśnie kwiatków, nie kwiatów, bo bukiecik mieści się w kieliszku :) ). Z niespieszną melodyjką z Yotube, uważnie czytaną książką, dobrym obiadem. Ze świadomością, że nawet jeśli teraz pustawo wokół mnie, bliscy przecież nie zniknęli. Oddycham, przywołuję spokój do swoich fizycznych i psychicznych doznań. Medytuję.
Przykrość z kolegą to sprawa chwilowa i zapewne przejściowa, a już na pewno niezawiniona przeze mnie. Za to wczoraj nie musiałam gotować obiadu, bo dzień wcześniej odwiedziła mnie koleżanka ze słoikiem zupy szczawiowej własnej roboty, a nawet ugotowanym na twardo jajkiem. W telefonie wiele kontaktów, które aż się proszą o to, bym wreszcie zadzwoniła. Przywołuję też na pamięć te wszystkie uściski i przejawy życzliwości na oddziale dziennym psychiatrycznym. Ileż tam spotkało mnie dobrego! Wieloletnia przyjaciółka też pamięta o mnie, choć z powodu jej stanu zdrowia prawie się nie widujemy.
I co? Jestem sama? Naprawdę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz