Na blogu, i w życiu zresztą, czuję potrzebę szczerości. Nie znaczy to, że muszę pisać o sobie wszystko, ale to, czym się dzielę, niech będzie prawdziwe. Według czatu GPT mój blog ma charakter autoterapeutyczny, więc niech mu będzie.
Uczę się wśród osób podobnych do siebie, że nasze wewnętrzne zmagania, pogmatwania to żaden wstyd, że aż dziw bierze, ilu z nas ma podobne trudności. A tyle lat wstydziłam się sama siebie. Veto! Wreszcie zgłaszam veto!
Chwilowa - może i pozorna, ale jednak... - bliskość z moim kolegą i brutalne sprowadzenie na ziemię do czegoś mi się przydały, dostarczyły wglądu w siebie.
Bardzo zapragnęłam ciepła, serdeczności, zaufania. Ja, która latami wmawiałam sobie, że potrafię dzielnie egzystować w pojedynkę.
Ba! Jasne, że potrafię i czerpię z tego niemałą satysfakcję. Ale wczoraj wszystko we mnie krzyczało: mam dość tej cholernej samowystarczalności! Nawet się rozpłakałam nad swoją samotnością. Dlaczego, chociaż nie brak mi przyjaznych osób, wszystkie one są w mniejszej czy większej odległości, zajęte swoją codziennością.
Kontrargumenty są oczywiście liczne i faktyczne, ale dziś się nimi nie zajmuję.
Ogromnie osobiste jest to, co teraz napiszę, bardzo się wstydziłam o tym mówić na szerszym forum, a i w rozmowach sama na sam dzieliłam się tym bardzo ogólnikowo.
Mężczyźni, dawniej chłopcy mocno skrzywdzili mnie fizycznie, w tym również seksualnie. Doświadczyłam nastolatkowej brutalności i potem wszędzie tę brutalność, nachalność widziałam, wyczuwałam. Latami izolowałam się od swojego środowiska i potem, gdy zapragnęłam wejść w normalne życie, nie radziłam sobie. Nie umiałam żartować, dowcipkować, flirtować ani normalnie rozmawiać. Bałam się, byłam sztywna i chorobliwie nieśmiała w niektórych sytuacjach (bo ogólnie dość odważna). Nie umiałam tańczyć z powodu niepełnosprawności, więc jako nastolatka nie brałam udziału w nastolatkowych rozrywkach. Rosłam sobie tak pojedynczo, indywidualnie, w świecie swoich marzeń i książek. To oczywiście ma wartość, ale i cienie.
Dobra! dość, bo zaczynam wpadać w ton skargi. Do rzeczy, Marto.
Kiedy już dorosłam, próbowałam odmienić swój samotny los. W dużej mierze się udało, ale miłość wydawała się poza moim zasięgiem. Kogo spotkałam, czułam, że nie interesuję go jako osoba mająca swoje przeżycia i przemyślenia. Do dziś zostało mi poczucie, że jeśli kogoś interesuję, to jedynie powierzchownie, Nie tym, czym żyję, ale tym, co można ode mnie dostać i to w bardzo płytkim znaczeniu. Wiele razy przez to odrzucałam innych, wiele razy sama doznawałam przykrości odrzucenia, a nieraz godziłam się na to, na co godzić się absolutnie nie powinnam (dziś to wiem).
No i - kurde! - naraz spotykam kogoś, kto umie pokazać swoją emocjonalność i wrażliwość, kto ciekawi się moja emocjonalnością i wrażliwością. Spotykam kogoś, kto w lokalu pełnym ludzi zwraca się do mnie z pytaniem: "Marta, wszystko słyszałaś? Nie trzeba ci nic powtórzyć?", kto mówi: "Marta ja już wiem, kiedy przestajesz słyszeć i kontaktować". Ktoś mnie widzi! Mnie, a nie, do cholery, moje "słodkie usta", figurę i takie tam....!
Wzruszyłam się, obudziło się we mnie coś miękkiego i poczułam, że dobrze mieć w życiu miejsce na taką miękkość, ciepło... czułość?
No, ale... właśnie w tym momencie (gdy to piszę) olśniło mnie, że odtworzyłam stary schemat. A schemat ten mówi mi: nie wychylaj się bo znowu oberwiesz!
I nie! nie o to chodzi w schematach, by ich za wszelką cenę unikać, ale by zmienić interpretację faktów, podejście do nich, perspektywę.
Marto, ty się nie wychylilaś! Ty się odważyłaś, pokazałaś swoją prawdę i oczywiste człowieczeństwo. Zrobiłaś swoje i tyle. A jak to ktoś przyjął - to już opowieść o nim.
Marto, nic tu się nie stało przeciwko Tobie.
Marto, ta historia to dar.
Bo zobacz (jak mawia Pati G.): dostrzegłaś coś ważnego. Dałaś sobie prawo do uczuć i pragnień. Doświadczyłaś czegoś ważnego i przekonałaś się, że to jest możliwe. I ogólnie masz z tego dobre wspomnienia - co, nie? 😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz