Jakoś mnie wzięło na pisanie o "moich" facetach.
Był jeszcze jeden - J.
J. smalił cholewki do mojej koleżanki. Ona nie była nim zachwycona, traktowała go jak kolegę i w końcu powiedziała mu o tym wyraźnie. Potem wyjechała na jakiś czas, a J. nagle zaczął okazywać mi zainteresowanie. Było mi miło, długo już byłam sama i brakowało mi ciepła.
Szybko jednak zaczęło się wszystko komplikować.
Na początku J. bardzo mnie wzruszył, bo miałam wrażenie, że ktoś głębiej zajrzał mi w duszę i dostrzegł coś, co bardzo ukrywałam. Dziś myślę, że to mógł być zupełny przypadek. Jednak poczułam się wdzięczna, rozbrojona, otwarta. A jak człowiek otwarty, to i na zranienia bardziej podatny.
Od tego wzruszającego wizerunku J. migiem przeszedł w zupełnie inny, zaskakujący mnie i ogłupiający.
Zaczęły się bynajmniej nie subtelne nagabywania seksualne, testowanie moich reakcji. Byłam wypytywana, czy śpię "w piżamce" i co mam pod piżamką, sondowana, czy pozwoliłabym mu zostać u siebie na noc, gdy rozstawaliśmy się pod moim blokiem po spotkaniu. Pytania były kłopotliwe, powodowały, że czułam się niezręcznie.
Dziś śmiało powiem: byłam głupia, trzeba było krótko i stanowczo z takim. Ale to były czasy, gdy jeszcze rządziło mną przekonanie pt. "coś nie tak z tobą!".
Nie poznawałam J., który wcześniej pokazywał się jako pogodny, koleżeński i szarmancki - wręcz harcerzyk.
Po rozmowach telefonicznych, kiedy zaczynał te swoje - pożal się Boże - flirty, czułam zmęczenie i obolałość całego ciała. I ciągle myślałam - durna! - że coś ze mną nie tak, że nie umiem prowadzić relacji, że jakaś jestem ułomna i nie radzę sobie jak inne kobiety.
Dziś uważam, że miałam być wyłącznie "zapchajdziurą" po koleżance.
Kiedyś właśnie u niej, gdy już wróciła z zagranicy, zgadało nam się o nim. Opowiedziałam, że podobno jest chory i pewnie dlatego nie odpowiedział na mój telefon. Spontanicznie wystukałam wtedy jego numer na klawiaturze, ale odpowiedziała mi cisza. Nie przejęłabym się tym, gdyby nie to, co zdarzyło się za chwilę. Za chwilę podobnie spontanicznie zadzwoniła do niego koleżanka. Odzew był natychmiastowy, a ja poczułam się, jakby mnie ktoś strzelił w twarz.
I nadal nie słuchałam siebie, ale wyręczył mnie J., który w końcu oznajmił mi, że jestem zbyt "uczuciowa" i nie chce mnie skrzywdzić. Zabolało odrzucenie, choć dziś uważam, że stało się najlepiej.
Potem jeszcze się czasami odzywał, bo umówiliśmy się, że zostajemy w przyjaznych stosunkach. Szczytem wszystkiego było, gdy będąc pod wpływem alkoholu (z czasem przekonałam się, że i z alkoholem jest mu za bardzo po drodze) zaczął się podczas rozmowy telefonicznej... masturbować, przyznając się do tego bezczelnie. W międzyczasie zwierzał mi się, jak to on, biedaczek, już dawno nie współżył.
W końcu poszłam po rozum do głowy i opieprzyłam go porządnie, bo "k...a! ileż można?!".
A potem nastąpiło jakieś jego spotkanie z koleżanką. Jedno, drugie... wreszcie zostali mężem i żoną. Ona pewnie była sfrustrowana samotną walką z przeciwnościami losu, których trochę się jej nazbierało. Ja się jeszcze zastanawiałam, co ona ma w sobie, że "zasłużyła" na jego szacunek i zainteresowanie...
Klituś-bajduś!
Szybko zaczęło się psuć w tym związku. I on, i ona mają swoje deficyty, bo w końcu do tanga trzeba dwojga, a do dramatu - aktorów. Z J. wylazł dyktator, przemądrzalec, ktoś, kogo w moim regionie nazywają "mękoła". Uparciuch i szantażysta emocjonalny. Oszołom zamęczający wszystkich mędrkowaniem o polityce (a intelekcik cieniutki!). Ona, jak się okazało zupełnie nie umiała się z nim porozumieć i w pewnym sensie okazała się podobna do mnie, a więc nie wierząca, że jest o.k. taka, jaka jest, łatwa ofiara.
Koniec końców, po kilku latach i ona powiedziała "dość!". Czekają na termin rozprawy rozwodowej.
A ja sobie myślę: chwała Bogu, że mnie nie chciał!
I zdecydowanie bardziej dowierzam dziś swoim odczuciom.
Choć jeszcze sporo jest do naprawienia w kwestii pewności siebie, jestem na dobrej drodze.
Marto- chwała Bogu, że TY go nie chciałaś.
OdpowiedzUsuńI owszem :)
UsuńJestem przekonana, że wszystko jest po coś. To była kolejna lekcja.
OdpowiedzUsuńTwoje ciało mówiło wyraźnie, ale my nie słuchamy ciała, przynajmniej ja go długo nie słuchałam, dopiero teraz się uczę i w kontaktach z ludźmi wsłuchuję się w odczucia w ciele. Głowa oszukuje, ale ciało nie kłamie.
Niektóre okoliczności i niektórzy ludzie oduczają nas skutecznie polegania na swoich odczuciach. Nie wierzymy, że mamy do nich święte prawo. A mamy.
Usuń