sobota, 14 grudnia 2024

Ciepło w serduchu

Będę żyła, będę żyła! Hurrraaaaa! :)
Jeszcze we łbie łupie, gdy zapominam o ostrożnym poruszaniu się, ale już ból nie dominuje mojego dnia (i nocy!). Już pojawia się zapał do aktywności innych niż czytanie książki w łóżku.
W ogóle czuję dziś wielką radość i satysfakcję.

Wysprzątałam koledze chałupę, na jego prośbę. Nie znalazł biedak nikogo innego, a potrzebował pomocy w tym swoim wynajmowanym lokatorom mieszkaniu. Zastrzegłam się, że nie obiecuję na pewno, bo zależy to od mojego samopoczucia, ale ostatecznie zawarliśmy układ: jadę do niego taksówką, a on zwraca mi koszty, bym nie musiała iść pieszo ledwo wstawszy "prawie z martwych".
Roboty tam Bóg wie ile nie ma, więc pomalutku dałam sobie radę. Mam poczucie, że spędziłam czas w sposób wartościowy.

Lubię pomagać! Bardzo. Ponieważ dużo piszę, nie tylko na blogu, widzę powtarzający się motyw cudzych spraw, które są mi bliskie i ważne, którymi żyję. Może to jakiś trop do potencjalnych zmian zawodowych?

Wczoraj też pomagałam.
D., która mi tak bardzo ostatnio zaprzątała głowę, wciąż jest moją koleżanką. Może nie jesteśmy na jednakowym poziomie (bez wartościowania!), ale wciąż mnie ona obchodzi. Choć nie zabiegam o kontakt, to ona się ostatnio odezwała, więc zapytałam, co słychać - i oczywiście zaangażowałam się.
Streszczać tego nie będę, ale przed D. obecnie sporo wyzwań i wyraźnie ją to przybiło. Wpadłam na konkretny pomysł rozwiązania sprawy i zaproponowałam jej to w możliwie najdelikatniejszy i nienachalny sposób. Podsunęłam jej pod rozwagę - myślę - sensowne i konstruktywne rozwiązanie. Skonsultowałam je z pewną naszą wspólną znajomą, do której mam zaufanie i której zdanie bardzo cenię. To starsza, mądra, wykształcona i rozgarnięta kobieta, z którą poznałyśmy się kiedyś we trzy w sanatorium i utrzymujemy kontakt. Irenka (jesteśmy na ty, a imię zmieniam) poparła mój pomysł, stwierdzając, że "to ma ręce i nogi". Wzmocniona jej aprobatą zaproponowałam pomysł D., ale D...

Eeech, D. jak to D. To mnie właśnie w niej często złości: waha się, boi się, szuka wymówek. Trzeba ją nieraz solidnie pociągnąć za przysłowiowe uszy, a deklaruje się jako zaradna osoba. Kombinuje czasem jak ten koń pod górkę, słucha rad durnych ludzi i wychodzi na tym kiepsko, działa na oślep. Brakuje jej samodzielności, potrzebuje prowadzenia za rękę, co również Irenka dawno przyznała.

Po rozmowie z D. zadzwoniłam do Irenki. Uknułyśmy intrygę. Irenka jest starsza, bardziej niż mnie wypada jej pouczać D., ma też więcej pewności siebie, a D. jej ufa. Obiecała porozmawiać, tak pokierować rozmową, by nie wydało się, że to ukartowałyśmy. Mam nadzieję, że uda się D. pomóc i ustawić jej widzenie sprawy we właściwych proporcjach. Ja nie śmiem nagadać D. tak, jakbym nagadała np. swojemu synowi.

Poczułam dumę z siebie i naszej koleżeńskiej sieci wsparcia.

A dziś u kolegi zadzwonił mój telefon. Szwagierka, bratowa mojego byłego męża zaprasza nas na Wigilię. Nie odmówiłam, choć wizja kameralnej kolacji z synem we własnym domu była przyjemna. Ucieszyłam się nawet, bo czyż to nie wartość, że można być ponad urazy i dawne konflikty? Choć ze szwagierką niespecjalnie się przyjaźnię, mam do niej wiele szacunku, bo to naprawdę porządny człowiek. Cenię też jej niekłamaną miłość do mojego syna, nasze dzieci mają dobre relacje.
Kategorycznie zakazano mi kupowania prezentów, podobno w tym roku tak się umówili, że dają sobie z nimi spokój, by nikt nie czuł się zobowiązany (ktoś tam jeszcze ma być z rodziny). Wykoncypowałam zatem, że jeśli uda mi się popisowy staropolski piernik (ciasto od kilku tygodni dojrzewa w lodówce), zaniosę go na wspólny stół.
Już się cieszę na wspólne kolędy, przyda się tych kilka lekcji śpiewu, które sobie zafundowałam jesienią.

We własnym domu bałagan mam nieopisany, ale wrzuciłam całkowicie na luz. Nie znoszę musieć, więc pozwolę sobie na to. Zrobię tyle, na ile starczy mi czasu i energii, a resztę mam gdzieś. Komu się nie podobają moje okna do połowy wysokości upaćkane łapami kota wracającego ze spacerów - zawsze może skierować wzrok gdzie indziej.

Za godzinkę odpalam webinar z Pati Garg, która zaproponowała bezpłatny trzydniowy kurs online: "Zaopiekuj się swoją wewnętrzną dziewczynką".
Uwielbiam wszystkie poczynania Pati, z czym się okrutnie powtarzam.
Mam w sobie taką właśnie bardzo nieukochaną, wiecznie odrzucaną wewnętrzną dziewczynkę, która domaga się uzdrowienia, zaakceptowania. Pracuję nad tym i dostrzegam rezultaty - jak choćby właśnie tegoroczne przedświąteczne przyzwolenie na bycie sobą, organizowanie sobie czasu w zgodzie ze swoimi potrzebami i wartościami, na nieidealność. Chyba nigdy nie czułam się w tym czasie tak wyluzowana jak tego roku. To cudowne.

W Facebookowej grupie kobiet inspirowanych przez Pati (i nie tylko) mamy taki rytuał: co dzień piszemy, jaka intencja prowadzi nas danego dnia, co dobrego zrobimy dla siebie, oraz za co tego dnia jesteśmy wdzięczne.

Dziękuję więc dziś za radość i ciepło w serduchu.


P.S. Burzliwe konsultacje z krewnymi i znajomymi niemal utwierdziły mnie w przekonaniu że przeszłam, a raczej wciąż jeszcze przechodzę zapalenie zatok. Pierwszy raz w życiu. Co za paskudztwo!
Za radą koleżanki zdecydowałam się wziąć przepisany przez lekarza antybiotyk (zapisany bez wyraźnego zalecenia, na wypadek wystąpienia ewidentnych objawów przeziębienia, które nie zaistniały). Zażywam i pomaga. Oprócz tego zaaplikowałam sobie wyszperane gdzieś w internecie inhalacje - bardzo mi się podobają, bo oddychanie nad garnkiem, z ręcznikiem na głowie sprzyja medytacji, więc korzyść podwójna.
Idę pomedytować, a potem akurat będzie czas na Pati.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz