Smutek.
Autentyczna przykrość.
I o co? O Facebook durnowaty!
Pisałam już: część interakcji przeniosła mi się na Facebook, ale chyba i to czas poważnie zrewidować.
Jakiś czas temu Aśka dla zabawy wstawiła zdjęcie przedstawiające jedynie jej oczy oraz trochę włosów. Opisała: "Czy te oczy mogą kłamać?". Ponieważ włosy obecnie ma ciemne, a na zdjęciu były jasne, zastanowiło mnie, czy to ona czy może jej córka. Spontanicznie napisałam o tym pod zdjęciem.
Po niedługim czasie otrzymałam wiadomość głosową. Tonem wyraźnie podenerwowanym Aśka oświadczyła, że ona sobie mojego komentarza nie życzy, nie ujawnia żadnych szczegółów na temat życia prywatnego i "proszę wykasować ten komentarz". Takimi właśnie oficjalnymi słowami. Potem wyjaśniła, że miała kiedyś ze strony córki mnóstwo nieprzyjemności, gdy wstawiła zdjęcie, które przedstawiało ledwie fragment je postaci.
Przyjęłam do wiadomości i wykasowałam swoją wypowiedź, nie komentując prośby Aśki. A niech jej tam będzie, choć to dla mnie absurdalne.
Dziś Aśka wrzuciła post, który mnie zafrapował i skłonił do refleksji. Refleksją się podzieliłam w komentarzu. Potem dopisała coś D., więc spontanicznie odpowiedziałam. Gotowa byłam przyjaźnie podyskutować na ciekawy temat.
I znowu wiadomość od Aśki, że ona sobie nie życzy pod jej postem prywatnych polemik. Zarzuciła mi, że robię aluzję do starych spraw - a mnie to nawet przez myśl nie przeszło.
Oooo! Tu już nie zdzierżyłam. Wysłałam głosową odpowiedź, żeby się przestała mnie czepiać i jeśli nie chce komentarzy, niech mnie albo zablokuje, albo nie wstawia postów, bo przecież każdy może je zobaczyć i coś pod nimi napisać. Na pewno mimo woli podniosłam głos, bo byłam zdenerwowana. Coś mi znowu odpowiedziała, ja jej, po czym chłodno się pożegnałyśmy.
Aśka, D. i ja to jakiś ostatnio trójkąt dramatyczny. Poznałyśmy się stosunkowo niedawno, najpierw znałam je obie niezależnie od siebie, potem zapoznałam je ze sobą. Było między nami sympatycznie, ale szybko zaczęło dochodzić do rozdźwięków.
D. zaczęła mnie irytować i męczyć, o czym już niejednokrotnie pisałam. Aśka początkowo bardzo przyciagnęła mnie swoim stylem życia, niezależnością, odwagą postępowania po swojemu, życiową dzielnością. Potem zaczęło mnie uwierać, to, co na początku znajomości uznałam za pozory, które mylą. A jednak chyba moja intuicja się nie myliła i Aśka nie jest dla mnie. Zbyt "awangardowa", bezwzględna, w parze z wrażliwością idzie u niej pewna niezbyt przyjemna ostrość.
Rozwijać tego i wyjaśniać już mi się doprawdy nie chce.
Jestem po dzisiejszym spięciu wyprana z energii, choć było krótkie i chociaż sama sobie mówię, że nie ma co się przejmować bzdurami.
Sytuacja się powtarza, a to dla mnie znak, że pora wyciagnąć z niej wnioski:
Nie będę koleżanek unikać na siłę, ale to nie moje "stado", nie moja drużyna.
Mój dawny sposób nawiązywania relacji i towarzyskie wybory nie były od rzeczy. Mogę ufać swoim "ustawieniom fabrycznym" i niekoniecznie próbować je zmieniać, jak to miało miejsce z Aśką. Znajomość z nią to była moja forma wychodzenia poza utarte schematy.
A Facebooka im mniej tym lepiej.
Tylko po cholerę, jeden z drugą, cokolwiek publikujesz, skoro tak niby zazdrośnie strzeżesz swojej prywatności?
Ja, jeśli nie chcę komentarzy, nie prowokuję ich, a jeśli pragnę się uzewnętrznić - muszę liczyć się z tym, że budzi to różne reakcje.
Zdaje się, że koleżanka sama nie wie o co jej chodzi. Jeżeli miała jakieś uwagi do tego co napisałaś, to mogła spokojnie wyjaśnić to z Tobą zamiast robić koncert życzeń. Kiedyś byłam w podobnej sytuacji, co prawda nie na FB, ale na Blogerze. Autorka bloga, którego zresztą bardzo lubiłam, zaczęła cenzurować komentarze, bo były niezgodne z jej poglądami. Wystąpiła w roli autorytetu i potraktowała cześć komentujących jak ciemniaków. W moje usta włożyła coś czego nie mówiłam, a następnie zamknęła możliwość komentowania. Wkurzyłam się, bo nie dość że przekręciła moje słowa to potem obnosiła mnie na zębach po blogowisku. Odpowiedzialam jej na swoim blogu i potraktowała ją tak jak ona mnie. Milo nie było. Teraz już bym tego nie zrobiła, bo to jednak było bez sensu. Ona i tak niczego nie zrozumiała, a ja niepotrzebnie się nakręciłam. Wiesz co masz robić, więc posluchaj się siebie i odpuść. Szkoda nerwów. Pozdrawiam 🙂
OdpowiedzUsuńTo już był kolejny sygnał, że choć parę rzeczy nas połączyło, to i sporo dzieli. Nie jesteśmy, jak to się mówi, z tej samej bajki.
UsuńWklejam dużo prywatnych zdjęć na FB, ludzie są zazwyczaj mili, jak przelewają na mnie swoje troski, zmilczam i nie reaguję. Ale też zauważam, że niektórzy zamiast pozytywów, wylewają swoje bóle dupy, jakieś hasełka wklejają, o ludziach niedobrych, o plotkarzach, hasła o mamach, dzieciach, o lepszych czasach, itd. Rzeczy konfrontacyjne, ale nie można pod nimi skomentować szczerze, bo zaraz foch i obraza. Na blogerze też bywa ciekawie. Są ludzie, którzy przenoszą cudze komentarze do siebie i robią quiz "co dziewczyny myślicie", żeby sobie pojeździć w bezpiecznej atmosferze po jakiejś osobie, z którą nie potrafią logicznie rozmawiać. Myślę, że takie pisemno-fotograficzne wykwity pokazują stan umysłu i doszłam do wniosku, że jeśli człowiek się mi jakimś prezentuje, to ja temu muszę wierzyć, bo innych danych w internecie przecież nie mam. Po tym co piszesz wnioskuję, że Twoja koleżanka dąży do konfrontacji. Może ona tak po prostu żyje i dla niej to nic wielkiego napierdalać się o drobnostki? Może ona się tak ze światem komunikuje i tego córkę nauczyła? Zawsze są dwa wyjścia, wkomponować się w atmosferę, albo spasować :)
OdpowiedzUsuńKoleżanka może nie tyle napierdziela się o drobnostki, co zazdrośnie strzeże swojej prywatności. Jest to jednak dla mnie niekonsekwentne. Przecież coś jednak wstawia i zawsze ktoś może palnąć coś, czego ona sobie nie życzy. Obiecałam sobie nie komentować już w ogóle jej publikacji, niepotrzebne mi utarczki o bzdury.
UsuńTo zazdrosne strzeżenie swojej prywatności jest takie powiedzmy, wybiórcze. Bo jednak coś pokazuje; skoro nie można patrzeć i mieć własnych myśli, to po co? Kojarzy mi się to bardzo z silnym lękiem przed oceną. Miałam w Polsce znajomą, która gardłowała, że ona to nie ma FB, bo sobie ceni prywatność. I co? Założyła konto, gdy urodziła dziecko. Umierała, żeby się pochwalić, że w końcu ma coś wyjątkowego. Ale też umierała, że komuś się nie spodoba. Bo nie jest ważne, że prawie wszystkim się podoba, kochać ją musi 100% przechodniów, inaczej dół i ciemnica.
UsuńCóż... chyba nie wszystko muszę rozumieć, bo nie rozumiem sensu publikowania czegokolwiek, skoro tak niby się dba o prywatność. Ona nie publikuje żadnego swojego wizerunku, wstawi czasem zdjęcie swojego ukochanego psa, jakiś widoczek ze spaceru, jakiś mem, który się jej spodobał. Ale przecież to wszystko może zostać skomentowane, zawsze ktoś nieświadomy jej oczekiwań może powiedzieć coś niepożądanego.
UsuńDla mnie paranoja, ale nie chce mi się prowadzić sporów o bzdury. Omijam jej publikacje i tyle. Powiedziałabym: omijam ostentacyjnie, gdyby nie fakt, że nie może tego zobaczyć.
Mogłabym nie skomentować, ale jednak odniosę się do komentarza Basi:):):) Basiu, między nami też tak było, było nieprzyjemnie, było ostro, chyba obie wyciągnęłyśmy wnioski i chyba podobne. Po co to wszystko było? Po kija się przecierałyśmy? Może wtedy był taki czas? A może należało jednak odpuścić. Wtedy było tak, a teraz nie dopuszczam do takich sytuacji na swoim blogu, a na innych staram się wyhamować w odpowiednim momencie. Dodam jeszcze, że sporo zamieszania zrobiły tzw. stronniczki ( w ramach pomocy, podpierania duchowego i diabli wiedzą, dlaczego jeszcze), których wtedy słuchałyśmy, a może nawet nie słuchałyśmy, a jednak w jakim sensie nas utwierdzały, że piszemy słusznie? Nie wiem, ja odpuściłam już dawno. Ale utkwiło mi to w pamięci na zawsze.
OdpowiedzUsuńZupełnie bez sensu, niepotrzebne, nie znałyśmy się w realu, a takie klocki były odstawiane. Być może w realu na myśl by nam nie przyszło tak się zachowywać, tak pisać. Nie, Internet to nie jest dobre miejsce na jakieś głębsze znajomości czy dyskusje. Może nawet dobrze, że Marta o tym pisze, bo już dawno chciałam napisać coś o tych wojenkach internetowych, które tylko zatruwają, a nic nowego w życie nie wnoszą. Na Facebooku blokuję ludzi, którzy mi dokuczają, a ostatnio wrzucam tylko "bezpieczne" rzeczy. Na blogu odeszłam od ostrych tematów. Nie wchodzę na blogi, gdzie mnie oszkalowano, nie czytam blogów, na których zieje jadem i są ludziom nieprzychylne. Trudno było się odzwyczaić, ale jednak udało się.
Chyba i ja potrzebuję się odzwyczaić i rzadziej zaglądać na Fejsa. A przyzwyczajenie robi swoje, to fakt.
UsuńMnie fejs jest potrzebny głównie ze względu na messengera i witryny z ogłoszeniami- gminna, powiatowa, wiejska- tam się różni ludzie ogłaszają, tam można znaleźć potrzebnych na fachowców itp. Tam swoją stronę ma również weterynarz i jest strona motocyklistów, naszych kumpli.
UsuńJa musiałam przeprowadzić ostry odwyk od blogów, które mnie dołowały, a właziłam z ciekawości li tylko.
Marta na Fb słabo się gada, bo człowieka nie widać. Z resztą twoja koleżanka wkleiła tylko oczy, co może być wskazówką. Schowała się. W realu odbieramy całe spektrum informacji z ciała, mimiki, energetycznie nawet. W wirtualu się nie da. Nie wiem nawet czy ktoś żartuje, czy mówi poważnie. To mocno upośledzona komunikacja.
OdpowiedzUsuńAle skoro co raz trafia ci się taka konfrontacja z ludźmi, to może jednak popatrz u siebie. Może między fabrycznymi ustawieniami a obecnymi jest jeszcze jakaś inna przestrzeń, że tak powiem ;)
Co raz mi się przytrafia z tą jedną osobą. Po prostu mamy odmienne potrzeby i wartości, a niestety nie czytamy sobie w myślach. Jeśli mam co chwilę przepraszać, to nie wiem, czy jest sens kontynuowania znajomości na bardziej zażyłej stopie. Raczej w ten sens powątpiewam. Nie jestem oczywiście nieomylna, ale bez przesady - nie jestem też wyłącznie omylna.
UsuńNawet życzenie niepublikowania czegokolwiek pod jej postem można było wyrazić spokojniej, cieplej i mniej nerwowo.
Fejsa ma się dla polubień. Bloga dla komentarzy, a co się ma dla siebie? Hmm... Siebie!
OdpowiedzUsuńO masz, wychynąłeś z oparów grzybów czerwonych :)
UsuńOoooo, nowy blog...hm.
UsuńCóż... może i tak, ale dla mnie Fb stanowi uzupełnienie kontaktów i relacji. Same polubienia to dla mnie bezsens i zabawa dla dzieci (wolno mi tak myśleć, a innym inaczej). Bloga mam dla siebie, podobnie jak komentarze na nim.
UsuńTakie reprymendy, jakieś pretensje... czy warto się na to narażać? Mogła wyłączyć komentarze, ale widocznie potrzebowała sparingu. ;-)
OdpowiedzUsuńUważam tak samo. A skoro już zwróciła mi uwagę, mogła to zrobić w mniej nieprzyjemny sposób. To utwierdziło mnie w tym, co napisałam o ustawieniach fabrycznych. Pierwsze bowiem moje wrażenie co do tej osoby było: żyleta ( ;) ). Potem zmieniłam nieco zdanie, odkryłam wiele innych cech, również wrażliwość, ale jednak coś z tej żyletowatości jest faktem. A ja za "żyletami" nigdy nie przepadałam.
Usuń