Ostatnimi czasy pisałam na blogu bardzo dużo, aż wreszcie na kilka dni wycięło mnie i z wirtualnej, i poniekąd z realnej rzeczywistości.
Byłam chora, a choróbsko tak mnie sponiewierało jak chyba jeszcze nigdy w życiu. No... może raz, jakieś 3 lata temu.
Nie życzę najgorszemu wrogowi takich atrakcji, kiedy człowiek leży jak zwłoki, na nic nie ma siły, a zjedzenie jednego banana w ciągu dnia (i niczego poza tym) graniczy z wyczynem. Wyłącznie z rozsądku wmuszałam w siebie po kawałku. Dopiero wczoraj wmusiłam w siebie zamówioną w barze zupę (mieszkanie w mieście ma niewątpliwe zalety oprócz równie niewątpliwych wad). Notabene, bar ten znany jest z bardzo smacznych "domowych".
Po zupie poczułam się silniejsza i od tej pory jest coraz lepiej, choć jeszcze nie wróciłam do pełni sił i zdrowia.
Jestem na zwolnieniu lekarskim i rozkoszuję się czasem dla siebie, bo dziś już jestem w stanie z niego korzystać: czytać książki, małymi kroczkami robić coś w domu, gawędzić z koleżankami przez telefon czy... popisać na blogu.
Tak bardzo tęsknię za podobnym komfortem na co dzień: niegonieniem nigdzie na czas, niezmuszaniem się do nudnych obowiązków, niezadawaniem się z ludźmi, z którymi zadawać się nie mam ochoty.
Całkowity relaks i spokój, po prostu komfort psychiczny. Myślę, że w takich domowych warunkach mogłabym nawet wykonywać obecną swoją pracę. Ale u siebie!
Mogłabym sobie ułożyć przy kanapie wszystkie te moje książki do katalogowania, wpisywać te wszystkie dane do systemu w ciepłym szlafroku, pod miękkim kocykiem. Byłabym szczęśliwa, nie jestem z tych, którzy bez towarzystwa i ruchu dookoła usychają. Mogłabym o dowolnej porze zrobić sobie przerwę i poleżeć sobie kwadrans, gdy się źle poczuję, oraz o równie dowolnej porze to nadrobić wykorzystując np. wcześniejsze niż zwykle wybudzenie się rano. A w międzyczasie nastawić zupę na obiad, a nie brać się za gary późnym popołudniem, niezadowolona, że wolałabym odpocząć i poczytać książkę.
Bardzo - cholernie!!! - marzę o takiej swobodzie.
Powie ktoś, że grymaszę, ale coraz bardziej mam dosyć obecnej pracy i coraz bardziej pragnę dla siebie opisanych wyżej warunków. Wiem, że są osoby, którym to dane. Nie wszyscy to lubią i nie wykluczam, że i ja mogę się mylić - ale nie sądzę.
Obserwowałam nieraz moją poprzednią kierowniczkę działu. Odeszła już na emeryturę, ale ostatnie lata nie były dla niej łatwe. Zmagała się z nadciśnieniem, silnymi bólami głowy, a jej praca była wymagająca. W dodatku była to osoba ambitna. Nieraz z tym bólem zmuszona była być bardzo aktywna i dyspozycyjna, nieraz herbata zaparzona rano stała na jej biurku do południa, bo nie było czasu jej wypić. Zmagała się z osobistymi dramatami, które nikogo w pracy nie obchodzą. Brrr!
Podobno marzenia wypowiadane na głos zwiększają szansę na ich realizację. Zatem pragnę pracować z domu, najlepiej w elastycznych godzinach.
Mamy o niebo łatwiej niż nasze matki i babki, ale i tak chodząc do pracy czuję się nieustannie zagoniona i w tzw. niedoczasie, wciąż realizująca coś kosztem czegoś innego.
PS. Ciekawostka z tego całego chorowania: nie smakuje mi kawa! Herbata z cytryną jest o niebo lepsza!
Zatem, niech Ci się marzenia spełnią, i wracaj do pełnych sił.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńKawa jest przereklamowana. Inaczej- dużo gatunków kawy jest albo gorzkich, albo kwaśnych. Ja lubię herbatę z sokiem wiśniowym.
UsuńKorzystaj z wolnego i wracaj do sił. Może jeszcze trafi Ci się praca zdalna. Życzę Ci tego.
OdpowiedzUsuń