Robić mi się nie chce, to se siedzę i piszę ;)
Mój ostatni niefortunny adorator niewart jest, by o nim wspominać, ale przy jego okazji myślę sobie o tzw. związkach, pragnieniu ciepła drugiego człowieka i takich tam...
Wdałam się jakiś czas temu w internetową dyskusję o porozwodowej codzienności. Dominowały w niej głosy, jakie to smutne i ciężkie życie. Jedna z uczestniczek wyznała, że bez związku czuje się jak bez ręki, inna skarżyła się na zmęczenie "pojedynczą" odpowiedzialnością za dom, dziecko, siebie.
Zapalczywie polemizowałam z tym smutnym obrazem rozwódki, z przedstawianiem życia samotnej kobiety wyłącznie w czarnych barwach.
Czuję się bez byłego męża wolna, niezależna i swobodna. Odnajduję w tym nowym życiu (właściwie po prawie sześciu latach ono już nowe nie jest) radość i satysfakcję z przyjaźni, spotkań z ludźmi, organizowania sobie czasu zgodnie z własnymi upodobaniami. Otworzyłam się na ludzi i nie boję się uciąć sobie pogawędki w parku ze starszym panem, wyjść na spacer z książką, którą czytam gdzieś na ławce. Nie rozumiem, jak można zrezygnować z koncertu ulubionego artysty jedynie dlatego, że nie ma się z kim wybrać. Czasami nawet wyjeżdżam w tym celu do sąsiedniego miasta, nie czekam, aż ktoś mnie uszczęśliwi swoim towarzystwem, choć gdy mogę komuś je zaproponować, korzystam z tej możliwości. Ale jest to dla mnie przyjemność, nie przymus.
A jednak...
Forumowa koleżanka zarzuciła mi, że sugeruję jakoby pragnienie miłości i bliskiej relacji uwłaczało kobiecie.
I coś w tym jest...
Przez wiele lat bliscy, szkoła, nauczyciele wmawiali mi, że ambitna dziewczyna nie myśli o chłopakach, ma większe aspiracje niż wyjść za mąż. Jakoś wstyd było się przyznać, że owszem marzy się o przytuleniu do czyjegoś ramienia, wspólnych spacerach i całej tej związkowej reszcie. Więc się nie przyznawałam - nawet sama przed sobą. A że byłam dziewczyną z ogromnymi kłopotami z funkcjonowaniem wśród rówieśników, z kompleksami i urazami - taka "ambitna" postawa była mi bardzo na rękę. Czułam się lepsza, mądrzejsza. A była to tylko fasada.
Z czasem okazało się, że pragnę normalnego dziewczęcego i kobiecego życia. Nie chcę się nad tym rozwodzić, ale niespełnione pragnienia pchnęły mnie w fatalne małżeństwo. Nie miałam ani doświadczenia, ani umiejętności potrzebnych do wspólnego życia, a mój mąż był równie "trudny" i poraniony jak ja. To się chyba nie mogło udać i nie przetrwało.
Dziś otwarcie się przyznaję: choć radzę sobie i doceniam życie singla, jestem z siebie dumna, że potrafię się w nim odnaleźć i to z uśmiechem na twarzy, wcale nie pogardzę dobrym, uczciwym człowiekiem u swojego boku. Nie wypieram się tych pragnień. Choć krótka przygoda z L. była błędem, coś ważnego mi o mnie samej powiedziała, pozwoliła przez chwilę poczuć radość dzielenia z kimś chwil. Chciałabym poczuć to pełniej, z kimś tego wartym.
Chciałabym się tylko ustrzec presji i poszukiwania za wszelką cenę. Chciałabym nie traktować swojego obecnego życia jak poczekalni do tego podobno lepszego. Niech moje życie będzie dobre tu i teraz, cokolwiek i ktokolwiek mnie spotka.
Byłam szcześliwą singielką po rozwodzie całe 6 lat i bardzo mi to pasowało. Nie wiem, jak to się stało, ale spotkałam na swojej drodze faceta, który znienacka mnie urzekł i wpuścił do swojego życia. Wyszłam za niego, mimo że zarzekałam się jak żaba błota...
OdpowiedzUsuńZ peryspektywy czasu uważam, że życie singla jest łatwiejsze (a męża mam naprawdę dobrego), bo właśnie możesz robić zawsze to, co sama chcesz robić. Nie musisz się liczyć z nikim - żadnych kompromisów. Czasem trzeba zrezygnować właśnie z koncertu ulubionego artysty, bo to tylko Twój ulubiony artysta, a gdy pójdziesz sama to foch... ;)))
Do przytulenia się i wypłakania w rękaw, do dzielenia się dobrymi i złymi chwilami w życiu nadają się także przyjaciele.
Niestety - z góry nie da się stwierdzić, czy ktoś jest wart czy nie naszego zaangażowania, a z wiekiem - myślę - jesteśmy bardziej wrażliwe na porażki w tym względzie.
I tak trzymaj...
OdpowiedzUsuńDecyzja o rozwodzie była jedną z najlepszych w moim życiu :) To co mogę sobie zarzucić, to tylko to, że tak późno podjęłam tę decyzję. Nie każdy chce być w małżeństwie, może jesteś jedną z tych osób.
OdpowiedzUsuńBo smamu w życiu nie jest dobrze. Fajnie pobyć choćby kilka dni samemu - sama teraz to przeżywam, bo Synowie wyjachali na swoje uczelnie, a Mąż na narty służbowo. I fajnie spędziłam te kilka dni sama ze sobą i swoimi pasjami, ale masz rację - człowiek powinien mieć obok siebie kogoś drugiego - powodzenia :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się całkowicie zarówno z tym, że bez związku można dobrze i szczęśliwie żyć, jak również z tym, co pisze Agpela: dobrze jest być w dobrym związku, czuć obecność drugiego człowieka, nawet gdy np. wyjeżdża na kilka dni, cieszyć się łączącą nas wyjątkowością.
OdpowiedzUsuńSą dni gdy zupełnie akceptuję swoje singielstwo, ale zdarzają się i takie, że odczuwam samotność. To ostatnie dopadło mnie ze zdwojoną siłą po zakończeniu historii z L.
No, cóż... przejdze...
Ja w poniedziałek oficjalnie się rozwodzę. Dalej się lubimy.
OdpowiedzUsuńGdy słyszę
- oj, nie udało Ci się w życiu
Odpowiadam z uśmiechem
- no właśnie mi się udało :)
To duże osiągnięcie - rozstać się z kulturą, a nawet sympatią. Mnie i mojemu byłemu nie udała się ta sztuka. Nie zależało mi bynajmniej na wojowaniu z byłym, ale on przyjął wrogą postawę.
UsuńZ drugiej strony - gdyby można się z nim była dogadać, rozwodu bym nie brała, bo i po co? Fajerwerków w związku mi nie trzeba, wystarczy mi zgoda, szacunek i to coś, co sprawia, że chcemy się do siebie przytulać.