Od poniedziałku zaczynam nową przygodę. Otóż zakwalifikowano mnie na oddział dzienny... szpitala psychiatrycznego.
Nie boję się o tym pisać i nie wstydzę, choć przyznam, że czuję się nieco tym faktem speszona. Decyduję się jednak mówić o tym otwarcie, bo siebie nie muszę oszukiwać a inni - niech widzą, że psychiatra to lekarz jak każdy i każdy z nas może trafić do tego obciążonego wciąż jeszcze sporym tabu specjalisty. Nikt z nas nie wie, co czeka go w życiu, kiedy i jakich nabawi się kłopotów ze zdrowiem. Pewnej mojej koleżance, pedagożce, wykładowca na uczelni powiedział, że po trochu wszyscy jesteśmy psychopatami. Granice bywają cienkie, a różnice między ludźmi fascynujące i ogromne.
To skierowanie na oddział jest dla mnie zaskakującą, ale cenną - i celną! - lekcją o przyjmowaniu wsparcia, o opiekowaniu się sobą oraz o pozwalaniu sobie na to. Dawniej za wszelką (no... prawie) cenę chciałam być dzielna i samodzielna, nie rozczulająca się nad sobą. Paradoksalnie, robiłam dokładnie to, czego chciałam uniknąć: marudziłam, narzekałam i kapitulowałam wobec trudności, uciekałam przed nimi. Tak! Właśnie gdy o tym piszę, wpadło mi do głowy: im bardziej czegoś unikamy, tym bardziej to nas uwiera. Naprawdę!
W pracy wiedzą, zdecydowałam się nie stawiać "załogi" przed faktem dokonanym, bo moja nieobecność będzie długa, a moje zajęcie, choć mało efektowne, mało atrakcyjne jest bardzo ważne i potrzebne. Nie wszystkim się "chwaliłam", ale dwie poinformowane koleżanki odniosły się do mojego leczenia bardzo przychylnie i aprobująco.
Dziś załoga bawi się na wycieczce. Ja zrezygnowałam. Bywam teraz zmęczona i rozdrażniona z byle powodu, zwłaszcza wśród wielu bodźców, dźwięków, rozmów, za którymi nie nadążam z moim niedosłuchem. Chcę sobie oszczędzić tego stresu. Za to podaruję sobie może dzisiaj przejażdżkę na rowerze.
Na wczorajszej kontroli u neurochirurga, lekarz powiedział mi, że mogę już bez większych ograniczeń być fizyczne aktywna. Chociaż więc boję się trochę wysiłku, tęsknię za wielką przyjemnością, jaką daje mi przemieszczanie się na dwóch kółkach. Pytanie tylko, na co mam większą chęć: na rower, uładzenie domu czy nicnierobienie?
Z tym między innymi problemem zgłosiłam się do psychiatry: czuję brak energii, ociężałość, chęć ciągłego leniuchowania na kanapie. Z drugiej strony - z aktywności wynikają różne i liczne dobrodziejstwa. Co wybiorę? Ano, zobaczy się. Obiecałam sobie nie katować się presją, dać sobie czas na poprawę nastroju i podniesienie energii - nadzieję na to wiążę z terapią, choć przypuszczam, że najwięcej zależy ode mnie samej.
Neurochirurg rozśmieszył mnie wczoraj, bo nie pamiętał, że osobiście mnie operował. Dopiero po chwili stwierdził, chyba z niezłym zaskoczeniem, że w szpitalu byłam zupełnie inną osobą. Pogratulował mi "radykalnej poprawy", a w opisie badania stwierdził: "chora sprawna, samodzielna, logiczna". Przed operacją, jak się wyraził, nie wiedziałam o bożym świecie.
Podziękowałam mu na koniec jednym słowem, ale szczerze i gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz