piątek, 20 czerwca 2025

Post "o niczym"

Nic specjalnego dzisiaj. Dzień słoneczny i piękny. Wpuściłam do domu kota, który wrócił z nocnego szlajania ; chwilę darł się jak opętany, a teraz pewnie śpi na swoim ulubionym krześle z poduszką. Jeść dostał, ale wzgardził, więc kazałam mu pocałować się w ogon.

Kawa wypita, teraz czytam sobie i piszę w łóżku.

Wczorajszy dzień miałam "kryzysowy", w kiepskim samopoczuciu: dopadło mnie przeziębienie od spania w przeciągu. Okna w mieszkaniu mam na przestrzał i ostatnio zostawiałam na noc uchylone lufciki. Jak się okazuje, nie był to dobry pomysł, a przecież byłam solidnie przykryta kołdrą, nie było mi zimno. Może to dlatego, że we śnie zawsze oddycham przez usta? Nie miałam pod ręką żadnych domowych środków, ale znalazłam tabletki "Gripex", więc zaaplikowałam sobie jedną na noc.
Dziś już czuję się lepiej, to była ewidentna kulminacja, po której organizm wraca do normy.

D. wydaje dzisiaj córkę za mąż. Wpadnę pod kościół złożyć dziewczynie życzenia. Mieszkam bardzo blisko tej świątyni.
Z D. zawieszenie broni. Nagadałyśmy (przez Messenger, a więc pisemnie) sobie ostro "z okazji" mojego pobytu w szpitalu, jednak przypadkowe spotkanie na ulicy ustawiło wszystko we właściwych proporcjach. Mocno się do niej już nie garnę, zbytnio się różnimy, ale i boczyć się na siebie nie warto.

Oprócz tego mam do załatwienia drobną sprawę na prośbę Mateusza, więc podskoczę do miasta na rowerze.

A propos wesel i ślubów - ożenił się najmłodszy brat mojego byłego męża. Syn został zaproszony, mnie pominięto, czego absolutnie nie mam za złe. I tak nie nadaję się teraz na długie imprezy, jestem za słaba.
Jestem tak roztargniona, że dopiero przyjaciółka swoim pytaniem uprzytomniła mi, że wypadałoby wręczyć młodym jakiś prezent lub datek w kopercie. Trudno, może jakoś im to zrekompensuję później.

Mój potomek mnie rozbawia, ale też imponuje mi posiadaniem mocnego własnego zdania. Otóż stwierdził, że na weselu okropnie się wynudził, ale nie chciał odmawiać rodzinie. Wrócił trzeźwiusieńki, wypił "tyle, ile trzeba" - nawet mi dokładnie wyliczył. Mam spokojne dziecko, wolne od "syndromu psa spuszczonego z łańcucha". Pierwsze, sporadyczne eksperymenty z alkoholem już za nim i na szczęście nie był nimi zachwycony. Misiek jak czegoś nie chce, to nie chce - koniec, kropka. Czasami ten jego upór bywał dla mnie, matki, wyzwaniem.

Ślub był - z tego, co opowiadał syn - ładny i niesztampowy, w plenerze oraz, jak wnioskuję, raczej świecki. Zaskoczyło mnie to ostatnie, bo moi teściowie to ludzie tradycyjnie wierzący.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz