sobota, 21 czerwca 2025

Ranek-panek

Ranek - panek. Znienacka przypomniało mi się to stare porzekadło i aż sprawdziłam, czy to aby nie jedynie mój wymysł.Otóż nie ; jak nieraz, powtarzam to, co sama już nie wiem, gdzie i kiedy wyczytałam.
Fajnie jest zabrać się z rana za swoje zaplanowane zajęcia i mieć je szybko, sprawnie z głowy, toteż zabiorę się zaraz za niedzielny rosołek.

Wyżej wymienionej tradycji nie hołduję, bo zwariowałabym, gdyby mi przyszło co tydzień jeść to samo. Jest tyle interesujących smaków, a ja miałabym w każdy poniedziałek wsuwać porosołową pomidorową? Nie mówiąc o tym, że absurdem jest dla mnie gotowanie zupy... z zupy. A po co to, skoro rosół sam w sobie jest pyszny i tylko się cieszyć, że można go zjeść i na drugi dzień, nie zawracając sobie głowy ponownym gotowaniem. Ale to moje upodobania i nikomu nie bronię mieć innych.

Tak czy owak, właśnie wczoraj poczułam, że rosół "za mną chodzi" i postanowiłam pomysł wcielić w czyn. Zastanawia mnie tylko, dlaczego mój zawsze wychodzi tak mało wyrazisty w smaku. Chciałabym uzyskać tak esencjonalny jak u mojej babci Stefci za moich dziecięcych lat. Wertuję różne przepisy i głupieję do reszty od różnorodności i sprzeczności kucharskich porad. W jednej z książek autorka ze zgorszeniem pisze, jak to sąsiadka dodaje do rosołu liść laurowy, w innym przepisie uważa się go za składnik nieodzowny... Ja chyba dzisiaj spróbuję i z liściem, i z zielem angielskim, chociaż według np. Margarytki, to zmienia prawdziwy rosołowy smak. Moja z kolei sąsiadka twierdzi, że jeśli kura czy kurczak nie pochodzi z prawdziwej wiejskiej zagrody, nie sposób uzyskać "tego" smaku bez kostki rosołowej. Ja natomiast w mojej kuchni unikam tego rodzaju przypraw jak ognia, bo po pierwsze niezdrowe, a po drugie - co to za satysfakcja dla kucharza, jeśli smaku potrawy nie zawdzięcza własnemu kunsztowi?

Ech, rosole, rosole! Poematy by o tobie pisać! 😆



A co do ranka - panka, odczuwam kłopoty z samodyscypliną. Obudziłam się wcześnie, wypiłam kawę i czuję przemożną chęć zaśnięcia ponownie, choć kawa podobno rozbudza. To zdarza mi się nagminnie, takie spadki energii, i węszę w tym jakieś psychologiczny mechanizm, który każe mi unikać wysiłku.
Nie dam się!

***


Hmmm... Olśniło mnie właśnie: a po co ten rosół, skoro syn oznajmił, że dziś wyjeżdża do miasta wojewódzkiego na dwa, a może i trzy dni, a ja w ciągu tygodnia dostaję obiady w szpitalu? Kto to będzie jadł?

Oj... Mrozić kurczaka, by czekał na bardziej dogodny czas (a na dzisiaj zaimprowizować coś z makaronu) czy jednak ugotować rosół i zamrozić nadwyżkę?
Wybieram to pierwsze i tak rozgrzeszona daję nura w pościel.


PS. He, he, he! Właśnie mi syn oznajmił, że zrezygnował z wyjazdu. Więc jednak rosół :)

3 komentarze:

  1. Od czasu do czasu gotuję rosół, ale niestety podstawą jest rzeczywiście dobry kurczak, a takiego w Irlandii trudno znaleźć. Coś tam kupuję, nigdy nie jest takie jak trzeba. W efekcie: rosół najlepszy u mamy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. I jak wyszedł rosół?? :)
    Ja długo gotowałam "klasyk", że tyko pieprz i sól, ale wydaje mi się, że odkąd gotuję z liściem, zielem, lubczykiem i pietruszką jest właśnie bardziej wyrazisty. Dodaję jeszcze niewielki grzybek suszony, no i gotuję powoli, tak z 4 dobre godziny. Zwykle zgadzam się z Margerytką, ale jednak nie przy rosole ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyobraźcie sobie, rosół wyszedł świetnie! Co okazało się sekretem sukcesu? Całe życie gotowałam za "cienki", bo miałam nawyk uzupełniania garnka do pełna wodą, gdy już wyjęłam mięso. Tym razem owszem, dolałam wody, ale znacznie mniej i to był strzał w dziesiątkę. Następnym razem wypróbuję taki jedynie z pieprzem i solą, bo ostatnio dodałam i liścia, i ziela angielskiego.

    OdpowiedzUsuń