Wiele się teraz odczarowuje dawnych mitów o rodzicach i rodzinie, różne straszne rodzinne tajemnice.
Dobrze to z jednej strony, bo zdejmuje z ofiar ciężar milczenia, udawania, obwiniania się. Ale miewam też mieszane uczucia... Nie, to nie tak ; wcale nie mieszane!
Zgadzam się z twierdzeniem wyczytanym w pewnej książce o opiece nad bliskim dotkniętymi demencją: "Może nie masz wpływu na to, że nie lubisz swojej matki, ale masz go na to, co z tym zrobisz".
Można nie lubić rodzica, można czuć się przez niego skrzywdzonym, bo bywają wręcz rodzice-potwory. Nie rozpatruję jednak skrajności, a sytuacje, gdy ktoś owszem, jest trudny, ale jednak bliski i ważny.
Moja Mama dawała mi popalić i czasami (czasami!) szczerze jej nienawidziłam. Była to jednak moja matka, której wiele zawdzięczam i którą za wiele doceniam. Nie wyobrażam sobie nie wspierać jej w potrzebie, nie zaopiekować się w chorobie, chociaż jak to trudne, mogłam poczuć, gdy w hospicjum myłam jej nogi, bojąc się, że zrobię jej krzywdę nieopatrznym ruchem. Obserwowałam w pracy, jak wyczerpane były opieką nad swoimi leżącymi matkami dwie starsze koleżanki w pracy. Ale było to oczywiste, że bliskiego w biedzie się nie zostawia.
Znam osobę, której krewna wręcz już wymaga (nie świadomie, lecz po prostu nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie) opieki. Jest to osoba samotna, ale mająca więcej krewnych. z których nikt do opieki się nie kwapi. Znajoma też, a właśnie ona najwięcej tej osobie zawdzięcza, nieraz parę złotych z chudej emerytury, a nawet, niespodziewanie, mieszkanie w testamencie. I nie chce ani wziąć krewniaczki do sobie, ani zamieszkać u niej. Ostrożnie podpowiadałam, że i finansowo, i organizacyjnie byłoby im razem łatwiej, a i zwolnione wynajęte mieszkanie przyniosłoby dochód (znajoma nie pracuje, żyje ze śmiechu wartej renty, do której dorabia dorywczo), ale spotkałam się z niechęcią. Nie wytrzymałam i podzieliłam się tym ze wspólną, wtajemniczoną znajomą, starszą ode mnie. Jej komentarz brzmiał: "Za to mieszkanie to ja bym koło X na paluszkach chodziła". Jednak ta obdarowana nie chce. Wpadnie do X raz na jakiś czas, zapłaci za nią rachunki, kupi coś do jedzenia i zaklina X, by ta jadła, uważała na prąd i gaz, by zgodziła się na jakąś pielęgniarkę środowiskową. Pielęgniarkę X. wyrzuciła z domu, o instytucji opiekuńczej nie chce słyszeć. A znajoma lamentuje, że X blada, chuda, roztargniona, zapomina wyłączyć gazu w kuchence, gubi pieniądze, doglądana jest przez niepewną co do uczciwości sąsiadkę.
Znajoma nie jest młoda ani w pełni zdrowia, jednak daje radę jeszcze niejednemu, a krewna to dla niej za duże obciążenie. Była w stanie zajmować się obcymi chorującymi kobietami, nawet u nich nocując, a dla własnej krewniaczki nie ma serca. Na końcu języka miałam, słuchając tej opowieści: skoro nie chcesz się zajmować X., skoro się nie prosiłaś o jej mieszanie, to wypadałoby honorowo z niego zrezygnować.
Ukoronowaniem było dla mnie: "A za chwilę mojej córki wesele, i co to będzie za kłopot, jak X umrze?". Nóż mi się w kieszeni otworzył!
No i kolejna historia, gdy myślę: no jak tu nie oceniać, psiakrew?!
***
Zachowuję anonimowość, a post być może za jakiś czas wykasuję, bo dotyczy prywatnych spraw. Jeśli ktoś kojarzy fakty - proszę o dyskrecję (tak, wiem, różni ludzie czytają, ale przynajmniej moich zaprzyjaźnionych blogowiczów proszę o niekomentowanie tego, co nie jest przedmiotem postu, a więc np. tożsamości osób).