Powoli kończy się moje L4. Na tak długim nie byłam, jak żyję. Praktycznie miesiąc.
Czy mi z tym źle? A skąd!
Czuję spokój i wolność. Wypoczęłam za wszystkie czasy. Załatwiłam wiele spraw, na które brakowało mi energii (być może z powodu nieuświadamianej sobie narastającej choroby), gdy chodziłam do pracy i musiałam godzić to z obowiązkami domowymi. Pracuję i wypoczywam we własnym rytmie - jakie to jest cudowne, cudowne, cudowne! Ponieważ byłam w domu, koleżanki miały czas wpadać do mnie wtedy, gdy i one mogły sobie na to pozwolić, więc na brak towarzystwa nie narzekałam. Co za wierutna bzdura, że praca zapewnia kontakt z ludźmi! W pracy mam kontakty nie z wyboru, a przypadku, nie zawsze pomyślnego.
No i gadajcie, co chcecie, ale za tydzień wracam do roboty i nieco się obawiam, że będzie to powrót do klatki. Mam tylko nadzieję, że sił i energii po tak solidnym wypoczynku będzie pod dostatkiem i pracować się będzie łatwiej niż przed chorobą (choroba towarzyszy mi całe życie, bo jest przewlekła, ale mam na myśli ten szpitalny epizod).
O dziwo, przestał mnie też w tym czasie chorowania boleć "ogon". Zastanawiam się, czy nie miał on związku z przyczyną operacji, choć nie wydaje mi się ; może po prostu odpoczynek od siedzenia przy biurku zrobił swoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz