Gnuśniałam dzisiaj w pościeli i snułam się w piżamie.
Nie wiedziałam, o co mi chodzi, że taka senna jestem i niechętna żadnym wysiłkom, aż wreszcie dotarło do mnie, że to chyba od nadmiaru słodyczy. Bo lubię, w nosie mam diety i liczenie kalorii, nie żałuję sobie. Nie kuszą mnie słodycze na co dzień, ale gdy już są - no limits! Nie jest dla mnie wyczynem zjedzenie całej tabliczki czekolady naraz i niczym nadzwyczajnym nie był do niedawno dzień na samych słodkościach. No, ale wiek średni o swoje się chyba upomina i takie szaleństwa przestają uchodzić bezkarnie.
Zatem ukróciłam nieco to spożywcze folgowanie sobie, a późnym popołudniem wyprowadziłam Martę na spacer ;)
Najpierw odwiedziłam Rodziców na cmentarzu. Było tam nielitościwie gorąco, zmęczyłam się, spociłam. Chciałam natychmiast uciekać do domu, zmieniłam jednak zamiar i pomyślałam, że pomimo zmęczenia, przejdę się do parku. I to był strzał w dziesiątkę.
Park to dla mnie marna namiastka kontaktu z naturą, ale lepsza namiastka niż nic. Cień, młoda, soczysta zieleń - balsam na moją duszę i system nerwowy!
Moja jasna sukienka z dzianiny chyba przywabiła motyle - rusałkę admirała. Kilka razy pojedyncze (może to był ten sam?) okazy siadały na niej oraz na butach, gdy z rozkoszą wyciągnęłam nogi na ustawionych w parku leżakach do półleżenia. Raczej były ulotne, ale kilka razy przysiadły na dłużej, co pozwoliło mi je sfotografować telefonem. Sprawiły mi mnóstwo radości i zachwytu!
Wracałam do domu jak nowo narodzona - psychicznie, bo ciało dzisiaj jakieś "mdłe" i ciekawa jestem, co chce mi przez to powiedzieć. Unikam pisania na blogu o intymnych sprawach, ale te "damskie" po operacji się ociągają - to może wreszcie przyjdą?
Odkąd obcuję z Pati (i nie tylko), która kładzie nacisk na poznawanie siebie, obserwowanie ciała i uczuć, więcej u siebie zauważam i jest to dla mnie interesujące samo w sobie.
Jutro wybieram się do poradni rehabilitacyjnej w P. stolicy sąsiedniego powiatu. Małe, ale sympatyczne miasteczko, w którym bywam ogromnie rzadko, choć to blisko, więc jutro będzie okazja spojrzeć na nie łaskawszym okiem. O dziwo, czekanie na termin nie trwało długo. Czego się tam dowiem, również mnie zaciekawia.
Nie wspommniałam jeszcze o gwałtownej nawałnicy, która nawiedziła nasze miasto i okolicę w Wielki Piątek, niemalże symbolicznie - w trzeciej godzinie dnia. Nawet mój siedemdziesięcioletni sąsiad oznajmił, że czegoś takiego jeszcze nie widział. Wylała wskutek deszczu niepozorna zazwyczaj rzeczka wyrządzając mnóstwo szkód, które nasze podwórko szczęściem ominęły (a do rzeczki tej mamy niedaleko). Grad ścielił się biało, a nasze działki za domem wyglądały jak pola ryżowe od stojącej na nich wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz