Dobry, ważny dzień zarówno na oddziale, jak i po południu.
Chyba nie mam potrzeby ani cierpliwości, by go streszczać, ale odsłoniło się tak wiele rzeczy. Wyszły na światło dzienne dawne, nieuleczone sprawy - by dać mi szansę na ich uzdrowienie. Och, jak dziękuję!
Trudny był ubiegły piątek na oddziale, w grupie. Mówiąc żargonem różnych specjalistów od samorozwoju, odpaliły się moje zadawnione rany. Ostatni czasownik jest tu niezwykle adekwatny, bo istotnie błaha, w gruncie rzeczy, sprawa uruchomiła moje olbrzymie emocje. Odezwało się we mnie wewnętrzne smutne, opuszczone, rozżalone i rozzłoszczone dziecko. Nie umiałam ukryć mojego niezadowolenia, a wręcz czułam potrzebę, by je zauważono. I świadomie zwróciłam na to uwagę podczas grupowej terapii. Otrzymałam wsparcie i akceptację - kilka prawd trudnych, ale pełnych życzliwości.
Trochę mi było potem wstyd, ale zapewniono mnie, że mogę czuć się bezpiecznie i śmiało się odkrywać. I wiecie... otworzyło mnie to, ośmieliło, dało poczucie, że mogę być przyjęta. I o dziwo, poczułam, że chcę być z ludźmi, nie chcę się chronić, niepotrzebnie pielęgnuję (podświadomie!) swoje wewnętrzne poczucie odrzucenia, bycia niechcianą. Dziś wręcz się tym odkryciem zachłystuję.
Było też kilka zadr, które gdzieś w głębi mnie uwierały. Nie dawały się jednak we znaki zbyt mocno, potrafiłam je objąć, znieść i być ponad nie. Nie pozwoliłam im rządzić, choć pomna różnych nauk, nie wypieram się tego uczucia. Uszanowałam je, lecz - ja tu rządzę! 😉
Chyba jestem winna wdzięczność tej marcowej operacji, która ostatecznie przywiodła mnie na oddział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz