niedziela, 10 sierpnia 2025

Żal

Mam żal. Ostatnio dużo we mnie różnorakiego żalu.

Tym razem jest to żal do moich sąsiadek. Może również do siebie za nieumiejętność asertywnego, pokojowego stawiania granic.

Faktem jest, że do pewnego momentu nie czułam, by mi specjalnie coś w naszych relacjach przeszkadzało.

A jednak...

Jest u nas na podwórku Honoratka. Zmieniam imię oczywiście, ale jest to typ fertycznej filigranowej kobietki, więc kojarzy mi się z zadziorną bohaterką "Czterech pancernych...".
Nasza Honoratka na miejscu nie usiedzi, wciąż szuka sobie zajęć: a to zamiata, a to uprawia swoją działkę, a to znowu bierze się za upiększanie wspólnych części podwórza i coś tam zasiewa, podlewa itd. Niby świadczy to o jej pracowitości, więc dobrze, ale bywa, że mnie drażni.

Na przykład przychodzi niemalże pod moje okno i włącza radio, by sobie słuchać przy pracy. Wciąż coś zmienia przed moim oknem, bo ustawiłam pod nim stolik oraz krzesła, z których sąsiedzi, a więc i ona ochoczo korzystają. Kupiła na przykład obrus za parę groszy i ułożyła mi na stoliku - trzeba przyznać, że ładny. Druga sąsiadka z własnej inicjatywy obrębiła mi go na maszynie, bo niemal zawodowo zajmuje się szyciem. Niby miła przysługa, ale coraz częściej czułam, że wkracza się na moje terytorium, w moją prywatność. Czułam presję wdzięczności, chociaż pewnie nikt jej ode mnie nie oczekiwał.

Faktem jest moje okropne, ostatnimi czasy, lenistwo. Nie mam energii ani chęci na prace domowe, robię to, co już naprawdę nieuniknione. Komu jednak przeszkadzał stół bez obrusa czy ceraty (kładłam zresztą, ale cerata wypłowiała od słońca)? Nieraz sąsiadka potrafiła złapać za ścierkę i powycierać kurze na moim parapecie, a ja czułam irytację: co ją obchodzi mój kurz?!

Jakiś tydzień temu przeszły same siebie.

Wróciłam do domu późno i jeszcze w progu usłyszałam od syna: "Mama, chyba z pięć osób było na naszej działce. Powyrywały ci rośliny".

Wyjrzałam przez okno pokoju, które wychodzi wprost na działkę. Goła ziemia! Gdzie się podziała wybujała szałwia muszkatołowa, która przyciągała roje pszczół?! Jak można było tak po prostu wkroczyć na czyjś teren i się rządzić?

Zezłościłam się i natychmiast wysłałam do Honoratki wiadomość głosową, a do drugiej sąsiadki SMS z informacją, że nie życzę sobie takich ingerencji. Przy najbliższej okazji doprowadziłam do bezpośredniej rozmowy. Usłyszałam, że szałwia rozsiewała się na sąsiednie działki, a owady wlatywały do mieszkania najbliższych sąsiadów.

Dlaczego nie powiedziano mi o tym otwarcie? Owszem sąsiadki napomykały coś, że przydałoby się wykosić, że mogą mi pożyczyć sekator, nie uświadomiły mi jednak powodów, więc przekonana, że po prostu nie podoba im się bałagan na moim kawałku ziemi, pokazałam im w myślach zamaszysty gest Kozakiewicza. "Moja działka,moja sprawa", pomyślałam, nie mając pojęcia, że jednak nie tylko moja to sprawa.
Trzeba było mi powiedzieć!

Jest mi teraz najzwyczajniej w świecie przykro. Nie tyle nawet sprawa mnie złości, ale po ludzku boli.

Spróbowałam rozmówić się z sąsiadkami, wyjaśnić, przeprosić nawet, że ich nie zrozumiałam. Ale czy ja zostałam uszanowana?

Honoratka niby się nie gniewa, ale przecież widzę, że się zdystansowała, brakuje dawnej pogody i serdeczności. Żal mi, ale z drugiej strony - życzliwością też można zagłaskać.

Jak to asertywnie ważyć: przyjmowanie życzliwości, korzystanie z niej - co przecież cieszy i dawcę - a stawianie granic?


1 komentarz:

  1. Przeprosić sąsiadki? Wchodzenie na czyjś teren i wyrywanie mu roślin to jest po prostu szczyt bezczelności. A opowiadanie, że coś się rozsiewa, coś komuś wlata to zwykłe zawłaszczanie przestrzeni. Bo co dalej? Jakieś dalsze kroki zaraz się pojawią. Czy mogę puszczać u siebie w mieszkaniu muzykę? Czy mogę gotować pachnące potrawy? Myślę, że w Polsce to przyjmowanie cudzej życzliwości to bardzo trudna sprawa, bo ludzie wchodzą natychmiast w ścisłe relacje, zawiązują sojusze. Mało kto robi coś bezinteresownie. Daj sobie raz pomóc, a już Twój ogródek należy do sąsiadów.

    OdpowiedzUsuń