Złapał katar... Martę. Jak na złość akurat dzień przed powrotem do pracy po długim zwolnieniu lekarskim.
Nie wiem, czy cieszyć się z tego powrotu, czy też nie. Dobrze było mieć ocean czasu dla siebie, ale dobrze też będzie mieć go nieco mniej na "wczuwanie się" w opustoszały bez syna dom. Aczkolwiek za wiele czasu na to wczuwanie wcale nie miałam, pochłaniały mnie różne sprawy. Aż dopiero dziś, w tę deszczową, zasmarkaną niedzielę....
Byłam niedawno w "sekcie" na kolejnym spotkaniu w kręgu mężczyzn i kobiet. Liczyłam na miłe spotkanie z kolegą poznanym na oddziale. Był ze mną na poprzednim kręgu i wyraźnie usatysfakcjonowało go to spotkanie. Jednak tym razem przydarzył mu się jakiś depresyjny nastrój, bo zmaga się z takowymi od lat - w końcu nie bez powodu trafia się do szpitala, jakby nie było, psychiatrycznego. Wyraził wątpliwości co do swojego udziału, więc wyraziłam swoje niezadowolenie, że miałoby go nie być i zachęciłam do przyjazdu. Ostatecznie zdecydował się, ale widać było, że mu źle. Pierwszy raz widziałam go w takim kiepskim stanie. W połowie spotkania, gdy prowadząca zarządziła przerwę, on przeprosił i opuścił grupę.
A to właśnie on wyrażał na terapiach tęsknotę za spotkaniami z ludźmi, mówił o samotności. A to właśnie jego najbardziej polubiłam ze wszystkich na oddziale. Nasze rozmowy miały sens i ciepło, ciągnęło mnie do niego najzwyczajniej. Tymczasem widzę, że są ograniczenia i granice między ludźmi, Są sprawy, na które nie mam wpływu i są decyzje zupełnie niezależne od moich pragnień. Szkoda!
Nie chciałam tego tak zostawić, więc wysłałam post factum wiadomość do niego, że mnie bardzo poruszył jego stan, bo pierwszy raz go w takim widziałam. Że trochę go rozumiem, bo bywałam i ja w sytuacji, gdy nie pomagała mi ani rozrywka, ani inni ludzie. "Gdybyś miał potrzebę lub ochotę pogadać - nie ma sprawy" - dodałam na koniec.
Odpowiedź przyszla zwięzła: "Dzięki za te słowa. Pozdrawiam"
Odpowiedziałam klikając ikonkę ze wzniesionym kciukiem, bo cóż tu było do gadania?
I jakoś poczułam się naraz samotna.