środa, 10 kwietnia 2019

O zgrozo!

Mignął mi gdzieś w internecie tytuł: "Internet zabił mi książki" - o zgrozo, chyba i ja mogę się pod tym podpisać. Bardzo, bardzo jestem z tego niezadowolona.
Zawsze byłam "molem", choć niekoniecznie sięgam po tzw. kanon i wiele dzieł literatury klasycznej, wciąż jeszcze przede mną. Ostatnich kilka lat to istna czytelnicza pustynia - w porównaniu do tego, ile czytałam wcześniej.
Sądziłam, że to efekt trudnych przeżyć, emocji. Ale przecież czytam codziennie, tylko miejsce książek zajął internet, czasem jakiś artykuł w gazecie, ale rzadko ambitny. Trudno mi się skoncetrować dłużej na lekturze, myśli gdzieś dryfują, rozpraszam się.
We wspomnianym artykule wyczytałam, że nawet w niewielkich dawkach internet wywołuje zmiany w mózgu, przyzwyczaja go do innego funkcjonowania, przyswajania wielu powierzchownych informacji. A ja tego internetu mam w nadmiarze, bo i w pracy jest dostępny, choć tu oczywiście mocno się trzeba ograniczać (ale bądźmy szczerzy - kto nie zagląda?), i w domu od kilku lat jestem "podłączona".
Gdy mieszkałam z mężem i synem, nie miałam zbyt wiele czasu na wirtualne pasje czy rozrywki, ale gdy zostałam w domu sama jak palec, ból i pustkę koiłam w internecie. Pisałam blog, czytałam interesujące mnie artykuły (skądinąd wiele bardzo pożytecznych), wdawałam się w internetowe rozmowy. Miałam dwuletni epizod na forum, gdzie pisały rozwiedzione, samotne kobiety. To wszystko bardzo wciągało, ale książki wyraźnie poszły w odstawkę. I niestety, niełatwo mi teraz do nich wrócić. Próbuję, walczę, od czasu do czasu coś "łyknę", ale to zupełnie nie to samo, co kiedyś. Kiedyś, nawet gdy Miś był mały i niezmiernie absorbujący, wykradałam na lekturę chwile przy kawie lub w czasie jego drzemek.
Do pewnego momentu niezbyt się tym przejmowałam, stwierdziłam, że grut, iż w ogóle coś się czyta. Po jakimś czasie jednak zauważyłam, że nawet gdy chcę poznać jakąś książkę, trudno mi się na niej skoncetrować. Łudziłam się, że apetyt na literaturę wróci, gdy uspokoją się okołorozwodowe emocje, gdy dojdę do siebie. Ale już od kilku lat tak dochodzę i dochodzę...
Trzeba sobie chyba dla własnego dobra - psychicznego oraz intelektualnego - ograniczyć internet na rzecz staromodnych lektur. Będzie to dość trudne, bo przyzwyczajenie robi swoje, ale zauważam też, że wiele tematów w "necie" już wyczerpałam, wykruszyło się grono rozmówców, bo ileż można pisać o tym samym. Chyba rzeczywistość "analogowa" sama dopomina się o swoje. Najwyższy, ale to najwyższy czas.

2 komentarze:

  1. Ja swego czasu miałam to samo, ale o dziwo od jakiś dwóch lat ponownie doceniłam książki (urlop macierzyński i wychowawczy trochę temu sprzyjają ;)). Nie wiem co czytałaś wcześniej, ale uważam,że od kilku lat polskie kryminały i część "obyczajówek romansowych" stoi na naprawdę niezłym poziomie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem, sporo się ukazało kryminałów, ale jakoś nigdy za nimi nie przepadałam. W ogóle ostatnio jakoś fikcja niezbyt mnie pociąga, za to lubię sięgnąć po biografię albo coś z psychologii. Dziś przyniosłam sobie z biblioteki "Być szczęśliwym na Alasce. Silny umysł odporny na życiową niepogodę" Rafaela Santandreu.

    OdpowiedzUsuń