piątek, 19 kwietnia 2019

Przeczytałam książkę! :D

W dwa popołudnia połknęłam podprowadzoną z biblioteki książkę. Podprowadzoną, ponieważ nie przeszła jeszcze przez biblioteczne formalności takie jak katalogowanie i ewidencja. Ma się te dojścia ;)
Książka nosi tytuł "Przemytnicy życia", autorem jest Bernad Konrad Świerczyński. Skromna to lektura, nieobszerna, ale moim zdaniem bardzo dobra. Lubię taką mocną, konkretną narrację. Lubię autentyczność, a więc wspomnienia i pamiętniki, a właśnie zapisem przeżyć wojennych są "Przemytnicy...".
Autor miał genialne "ucho" do warszawskiego slangu, języka stołecznych cwaniaczków, bazarowych handlarzy, drobnych przedsiębiorców, tudzież i tzw. półświatka. Przedwojenny Kercelak ożywa w jego wspomnieniach, mieni się barwami. Ze smakiem przyswoiłam sobie takie powiedzonka jak "z lotu tak zwanego ptaka". Nie ma w tej książce zbędnej gadaniny, za siebie mówią fakty i dialogi.
Świerczyński przyznał sam, że pisał swoje wspomnienia z respektem, obawiając się spłycić temat, sprowadzając go do poziomu powieści przygodowej, bo były to chwile pełne napięcia i dramatyzmu. Razem z bohaterami książki wstrzymywałam oddech, gdy spuszczali się po specjalnie skonstruowanej linie z piątego piętra kamienicy przy murze getta, parskałam śmiechem z ich "fasoniastych" powiedzeń, z podziwem kręciłam głową, gdy w ciemnościach smarowali twarze sadzą, by być mniej widoczni.    Wrażenie zrobiło na mnie pożegnanie autora ze Stefanem, który wyrusza do Treblinki, gdzie prawdopodobnie odjechał jego przyjaciel: "Podał mi rękę, jeszcze raz powiedział 'trzymaj się'. I nikt go więcej nigdy nie widział. To był naprawdę mocny facet. I dobry Polak.
Taka literatura - fakty mówiące za siebie, niepotrzebujące komentarzy najbardziej do mnie przemawia. Jakoś nie mogę się przekonać do czytadeł w stylu "Chłopca w pasiastej piżamie", którego owszem, czytałam, czy "Tatuażysty z Auschwitz", po którego jakoś sięgać nie mam ochoty (podobno powstał na kanwie prawdziwych zdarzeń, ale boję się ckliwej romantycznej i mało prawdziwej historyjki).
Z racji swojej czytelniczej niemocy, na którą niedawno się uskarżałam, czuję dużą satysfakcję z tej niepozbawionej ambicji lektury. Czuję się zdrowsza, choć może głupio to brzmi w związku z tym, co o książce i jej treści napisałam.



3 komentarze:

  1. Brawo!
    Odniosę się do tego, co napisałaś wcześniej - mnie też trudno skupić się na książce, tak się zatraciłam w krótkich wiadomościach w necie. Mam "tatuażystę z Auschwitz", ale boję się ogromu tragedii i wciąż ta książka czeka na przeczytanie. Wróciłam do serii o Bridget Jones jakiś czas temu i przeczytałam wszystkie części jedna po drugiej, ale zdało mi się to jakimś dramatem, wcale mnie to nie rozmieszało.
    Za to polubiłam miesięczniki o modzie, nie nadążam za nią, ale lubię wiedzieć "co się nosi". No i te wieczne opozycje w modzie... surowość eko i blichtr glamour...mniam, lubię czytać artykuły, w których autorzy zaprzeczają w trendach jedni drugim, to takie współczesne...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię podczytywać blogi tzw. szafiarek, podziwiać inwencję i gust autorek, inspirować się, bo lubię od czasu do czasu się wystroić. Polecam "Nieco starszą dziewczynę", którą muszę siebie zalinkować. Podobała mi się też Bastet, ze swoim orientalnymi stylizacjami. Lubiłam Ryfkę Sztywniarę, ale ona od pewnego czasu poszła w dosyć mi obce modowo klimaty. Za dużo też ostatnio w jej wpisach materializmu jak na mój gust: co kupić na prezent, czym pielęgnuje twarz - zdjęcia i ceny, co średnio mnie obchodzi. Ale właśnie od Ryfki wiem, że można gotować rosół na warzywnych obierkach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. P.S. "Bridget" nawet sobie kupiłam zaciekawiona krążącymi o niej "socjologicznymi" recenzjami. Zgadzam się, że pod przykrywką błahych problemików bohaterki kryje się głębszy, egzystencjalny wręcz dramat (pustka, samotność), ale irytowało mnie, że bohaterka jest taka płytka. Nie dokończyłam tej książki do dziś (a to już kilkanaście lat).

    OdpowiedzUsuń