niedziela, 21 kwietnia 2019

Post może głupi, ale szczery (do bólu!)

Im jestem starsza, tym mniejszą mam ochotę oszukiwać samą siebie i odgrywać jakieś przedstawienia dla bliźnich.
Na przykład spektal pod tytułem: "Ach, jak cudowne są święta!".
Nie, nie twierdzę, że są czymś negatywnym, ale uczciwie przyznam: nie przepadam. Wolę skromnie, spokojnie celebrować codzienność. Robić sobie, gdy mi przyjdzie ochota, małe prywatne święto z pitej rano kawy.
Sama sobie powtarzam, że to głupota, że już małą dziewczynką nie jestem, ale utkwił we mnie z wielką mocą przekaz z rodzinnego domu. Zresztą, nie tylko z domu, uważam, że zagadnienie jest wręcz socjologiczne. Wprawdzie moja mama nie jest osobą poddającą się presji otoczenia, jestem pełna uznania dla jej niezależności i tzw. charakteru, ale jej zapędy perfekcjonistyczne i temperament nieźle kiedyś dały mi w kość.
Otóż wartość kobiety, matki, żony mierzy się lśniącym mieszkaniem, dziećmi "zapiętymi na ostatni guzik" (koniecznie muszą chodzić na zajęcia dodatkowe, aby można się było nimi pochwalić na rodzinnych spotkaniach!). Znam przypadki, gdy jedna kobieta chcąc obrazić drugą, wypomina jej bałagan czy brud w mieszkaniu. Znam te gorączkowe tłumaczenia kobiet, gdy wpadam z niezapowiedzianą wizytą: "Och, u mnie taki dzisiaj bałagan!". W większości zresztą przypadków bałagan widzi tylko pani domu.
Nie-na-wi-dzę tego! Nienawidzę do tego stopnia, że aż staję się śmieszna... i zła na siebie.
Bo oczywiście najpierw jest dziki opór i odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Potem zryw, bo jednak przeszkadza mi nieumyte okno, a i jeść na święta coś trzeba. No i dziecko się ma, niech poczuje, że te dni różnią się od innych. I miotam się po mieszkaniu zła na cały świat i siebie, dokańczam w pośpiechu robotę, a i tak zawsze coś zostaje niezrobione. A tak lubię poczucie, że zrobiłam wszystko jak należy, że mogę sobie już spokojnie usiąść i niczym się nie martwić.
Gdy jeszcze żyłam w pełnej rodzinie, wszystkie te prace, przygotowania jakoś się rozkładały na dwoje, czułam się raźniej, chciało mi się dla kogoś, a to "dla kogoś" było też dla siebie. Teraz najchętniej zignorowałabym tę całą Wielkanoc.
Okropna jestem, co?
Wczoraj postanowiłam, że jednak upiekę wielkanocną babkę. Drożdzową, taką z kulinarnymi ambicjami. W końcu w nowym mieszkaniu ma się nowy porządny piekarnik.
Przepraszam, za mocno kolokwialne wyrażenie - dupa wyszła, a nie babka!!! Nigdy chyba się tak nie naklęłam, jak w tę Wielką Sobotę. Wściekła jak osa, machnęłam ręka na żurek, który jeszcze był "w lesie", i stwierdziłam, że skoro syn na śniadanie wybiera się do rodziny swojego ojca (dzieje się tak często za moim przyzwoleniem), to ja żurek chromolę, ugotuję go dzisiaj rano.
...No, to idę ten cholerny żurek nastawić.

4 komentarze:

  1. Nawet nie wiesz, jak masz dobrze. Bo naprawdę nic nie musisz. Bo jesteś sobie sama sterem, żeglarzem...
    Najlepiej wspominam czasy, kiedy nie musiałam, bo byłam sama. Teraz mąż mnie mobilizuje, bo on nie wyobraża sobie, żeby w święta nie było tradycjnie. Na szczęście z powodów zdrowotnych coraz częściej odpuszcza. A moim sukcesem bedzie namówienie go na spędzanie czasu świątecznego zupełnie bez zobowiązań gdzieś pod palmami...
    A moje dzieci na pewno dadzą sobie radę bez naszej obecności. I zrozumieją. W końcu też mają swojego ojca i nawet swoje rodziny. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tęż mąż mobilizował. Trochę żyłam pod jego dyktando, ale zwyczajnie mi to nie przeszkadzało, poszłam na kompromis. Dziś też nie przeszkadzałoby mi, że chodzę z kimś do kościoła, meczetu czy synagogi ; Bóg wszak jest wszędzie.
      Nawet lubiłam to rodzinne życie, wigilie u teściów, wspomnienia o prasowaniu wyjściowych ubrań i lepieniu z mężem pierogów mają swój urok, czasem do tego tęsknię. Ta atmosfera odświętności, podekscytowania...
      Teraz jest inaczej i czasami się zastanawiam, czy nie powoduje mną zwykłe lenistwo. Coraz częściej jednak myślę, że nic nikomu do mojego życia, mogę sobie być leniem, jeśli mi się tak podoba. A z drugiej strony coś we mnie karci mnie za lenistwo. Chyba się jeszcze do końca nie zdecydowałam na wybór życiowej postawy, coś we mnie dojrzewa, buzuje, zmienia się.
      Szanuję cudze zwyczaje, staram się nie oceniać, ale gdy tak patrzyłam w tym roku na wystrojony tłum, odświętny i sztywny, poczułam, że jestem od tego wszystkiego daleko.
      Może następne święta przeżyję jakoś mądrzej i głębiej. Może znajdę kompromis między tym, do czego byłam przywiązana, a tym, czego naprawdę chcę.

      Usuń
  2. Im jesteśmy starsi , tym jesteśmy wolniejsi:): Bądź sobą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, najlepiej być sobą, wtedy nie ma dylematów. Ale jak widać, czasem się waham i zastanawiam, co jeszcze jest "moje", a co już nie.

      Usuń