środa, 3 kwietnia 2019

Wspólne niedzielne pedałowanie

Dziś nie bardzo mam czas rozsiadać się przed monitorem, ale chciałabym się pochwalić minioną niedzielą.
Od kilku lat działa w naszym mieście grupa rowerzystów, którzy w sezonie skrzykują się na wspólne przejażdżki i wyprawy. Dawno chciałam się do nich przyłączyć, ale wciąż znajdowałam wymówki: a to małe dziecko, a to niesprawny sprzęt, a to znowu kłopoty zdrowotne...
Wreszcie powiedziałam sobie: "Dość! Dziecko już większe ode mnie - będzie uszczęśliwione, że stara matka pozostawiła mu wolną chatę. Zdrowie podreperowane i należy z tego korzystać, bo nie wiadomo, kiedy znowu się zepsuje. Rower w stanie całkiem przyzwoitym. Jazda!"
Całkiem sporo zebrało się amatorow dwóch kółek. Dołączyli jeszcze "kolarze" z sąsiednich miasteczek. Wiekowo - pełny przekrój, od dziewczynki młodszej od mojego syna po starszego pana J., pewnie już koło siedemdziesiątki.
Energii czerpanej z dobrego towarzystwa, słońca i ruchu wystarczy mi chyba na cały dobiegający połowy tydzień.
W drodze powrotnej zmęczenie zaczęło dawać mi się we znaki. Trudno mi było dotrzymać kroku grupie, zostawałam w tyle. Wspaniale się mną zaopiekował jakiś pan przybyły na wycieczkę z żoną. Jechał na końcu, zamykając peleton, dostosował tempo do mnie i zapewnił, że jeśli tego potrzebuję, a w każdej chwili możemy się zatrzymać i odpocząć. Na koniec obiecał odprowadzić mnie do domu, abym czuła się bezpieczniej, ale nie chcąc mu już sprawiać kłopotu (i wstydząc się trochę swojej zadyszki :) ) dałam się odprowadzić tylko kawałeczek, po czym "kazałam" mu wracać do żony.
Po drodze z panem tak się sympatycznie gawędziło, że aż straciłam koncentrację i wylądowałam w rowie, gdy nagle zachwiałam się przestraszona przez nagle mijającego mnie na wąskiej ścieżce obcego rowerzystę. Na szczęście lądowanie nie było groźne.
Ukoronowaniem tych niedzielnych atrakcji było ognisko z pieczeniem kiełbasek.
Wspaniały, dobrze wykorzystany dzień!

4 komentarze:

  1. Ten wpis właśnie mi uświadomiło, że pora wyciągnąć rower z czeluści szopy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie czas :)
    Jestem niesłychnie szczęśliwa, że znowu mogę korzystać z tej przyjemności. Latem i jesienią niewiele pedałowałam, brakowało zdrowia i czasu. Mocno się stęskniłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze, że wykorzystałaś w taki sposób wolny dzień. W moim mieście też jest grupa miłośników jazdy na rowerze i nawet mój syn raz się z nimi wybrał, ale po drodze się odłączył od grupy, bo znudziła go taka powolna jazda.

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas też byli tacy, którym nie w smak było stateczne pedałowanie. Ja jednak nie nadaję się teraz do szybkiej jazdy. Mój rower jest niezły gatunkowo, ale jednak żaden ścigacz, a przede wszystkim ja po długiej przerwie mam marną kondycję. Jakiś czas temu wdał mi się stan zapalny naczyń krwionośnych i po jeździe dostawałam na nogach paskudnych wybroczyn - musiałam zrezygnować z tej przyjemności na dłużej. Anemia, która przy takich chorobach lubi występować, też nie ułatwiała sprawy, męczyłam się okrutnie. Na szczęście mogę znowu cieszyć się swoją pasją - pytanie, jak długo, ale korzystam, póki mogę.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń