Jeszcze przed tym moim szpitalem zepsuła nam się hydraulika w mieszkaniu. Woda wyciekała spod sedesu w łazience, pod zlewem w kuchni ciekło tak, że aż przegniła szafka i łagodnie się pode mną zapadła, gdy wyszłam na nią, by zetrzeć kurze na górnej części kredensu (dobrze, że nie zawaliła się z hukiem). Gdy byłam w szpitalu, syn radził sobie z tym, jak umiał, a nie umie wiele, bo przecież skąd ma umieć?
Miałam więc nie lada kłopot, zamiast beztrosko dochodzić do siebie po operacji.
Coś mnie podkusiło... Nie będę udawać, ciekawa byłam trochę jego losów, o których dochodziły mnie strzępki informacji. Coś mnie zatem podkusiło, by zadzwonić do R. - tego R., z którym się kiedyś rozstałam z powodu jego alkoholizmu.
- Cześć, słuchaj... masz może jakiś telefon do hydraulika? - W domu rodzinnym R. wisiała cała lista potrzebnych telefonów zapisanych przez jego matkę.
- A co ci trzeba? - Tej odpowiedzi mogłam się spodziewać. A mogłam przecież zadzwonić do matki, bo i jej numer mam w swoim telefonie.
- A hydraulika mi nawaliła, grubsza awaria, ale...
- To ja zaraz przyjadę zobaczyć - Czego się mogłam spodziewać?
- Nie, R., ja z tobą nie chcę już żadnych interesów, znam twoje numery. Podaj mi tylko jakiś "namiar" na fachowca, jeśli masz.
- Ale co ty... ja przyjadę, nie bój się! - R. jak to R., zawsze rzutki i zdecydowany, wręcz kategoryczny. Lubiłam przecież właśnie tę jego energię.
Uparł się, więc oznajmiłam stanowczo:
- O.k., ale wszystkie paragony dla mnie, chcę mieć wgląd i kontrolę.
- Spoko, ja ci nawet fakturę mogę wystawić, mamy firmę z kumplem.
Puściłam ostatnie mimo uszu, bo "bajkopisarz" z R. bywał niezły. Zgodziłam się na jego pomoc.
I co?
Dostałam "pod nos" wszystkie paragony za zakupione części do rur i gwintów, i czego tam jeszcze. R. naprawił wszystko, że przysłowiowa mucha nie siada! Za robotę nie chciał nic, ale ja z kolei chciałam być honorowa i nieposądzana o wykorzystywanie, więc stanęło na tym, że zapłaciłam symboliczne sto złotych.
W międzyczasie trochę udało się porozmawiać. R. opowiedział, że od dwóch lat nie pije. "Ruszyło" go po śmierci ojca, który podobno osobiście mu powiedział w ostatnich dniach życia: "Gdy ja umrę, to ty się napij jak nigdy w życiu, a potem się za siebie weź". Może i tak było, biorę poprawkę na bajkopisarskie ciągoty narratora. Tak czy owak, podobno wreszcie odbył terapię, uczęszczał na spotkania Anonimowych Alkoholików i póki co, nie pije.
Po bliższej znajomości z nim, już nie dowierzam wszystkiemu, co mówi, ale wygląda na to, że rzeczywiście żyje teraz w trzeźwości. I jeśli prawdą jest to wszystko, czego się dowiedziałam, to - alleluja! Naprawdę się cieszę i życzę mu powodzenia. Pogratulowałam charakteru, bo wiem, widziałam przecież (a R. nie jest jedynym alkoholikiem, jakiego znam, niestety), jak trudno się tego przeklętego kręgu wyrwać.
Jakiś tam sentyment do niego mi pozostał, to po prostu jest "mój typ" i z wyglądu, i z charakteru, energii, temperamentu. Czuję się jednak od niego zupełnie wolna. Jest w związku, a mnie to nie rusza. Wolę, żeby nie szukał już bliskości ze mną, bo życie z nim byłoby życiem w obawie przed powrotem do picia i wszystkimi tego konsekwencjami. Dobrze (ze względu na mnie), że ma tę swoją panią, oby im się wiodło, skoro ona potrafi z nim być. Niech im się wiedzie.
Zatrzymało mnie, jak rozmaite scenariusze układa życie.
Z alkoholizmu można wyjść, a konfabulacje to swoją drogą. To rodzaj zaburzenia, związanego także z autoprezentacją, można zaakceptować, bądź nie, cecha jest raczej trudna do wykorzenienia.
OdpowiedzUsuńJego własna matka powiedziała o nim "mitoman".
OdpowiedzUsuńPo swojemu go lubię za tę jego zawadiackość i energię, jest też uczynny i bystry. Wolę jednak zachować spory dystans.